piątek, 11 września 2015

DCDC '15

Uwaga, tasiemiec! :P

Ten weekend planowałyśmy już od bardzo dawna, praktycznie od roku, kiedy to wróciłyśmy z naszego pierwszego (no dobra, Ada była już raz wcześniej, beze mnie) wyjazdu na finały DCDC w Warszawie.

I w tą potwierdzającą nasze plany niedzielę wyruszyłyśmy...

Rok temu nie brałam psa.
Ponad dwie godziny w pociągu, na miejscu masa psów, ludzi, hałasu...
Nie dam rady, co będzie jak psu nagle odwali?
Nie widziałam sensu w ciągnięciu psa przez kawałek Polski i narażaniu go na stres.
Jednak za namową Ady, która postanowiła zabrać swoją Sonię, zaryzykowałam!
Co z tego wynikło?


Pobudka o 4.30, na dworze jeszcze ciemno, zimno i pada.
Zaspana podnoszę się z łóżka i siadam na brzegu.
Alex zdziwiony wczesną porą (jak to dobrze mieć psa, który wstaje wtedy, gdy ty :D) przychodzi na poranną porcję miziania.
Kiedy wychodzimy z domu, akurat przestaje padać.
Wystarcza jeszcze czasu na siku, kiedy punktualnie o 6 przyjeżdża nasz autobus.
Wsiadamy do pustego (no dobra, były ze trzy osoby, ale komu chce się jeździć o 6 rano w niedzielę? :P) pojazdu i jedziemy kilka przystanków.
Jest nadwyraz spokojnie, aż sama się dziwię.
Wysiadamy przed dworcem.
Zegar pokazuje, że zostało nam jeszcze 10 minut do odjazdu pociągu.
W środku spotykamy się z Adą i Sonią, szybkie powitanie i idziemy do kasy.
Po kupnie biletów (w tym roku coś wyjątkowo tanio, 44zł za przejazd w obie strony :P) zmierzamy na peron odnajdując szybko właściwy pociąg.
Po małych komplikacjach przy próbie dostania się na nasze miejsca - dziewczynka w naszym przedziale miała alergię na psy ("nie, nie, na pewno nie będziemy jechać z psami" - ton, jakim powiedziała to jej matka/babcia sprawił, że i tak bym tam nie usiadła).
Dlatego przez chwilę czułyśmy się jak sieroty (dosłownie :D), aż w końcu bardzo mili ludzie zgodzili się nas przyjąć z klatkami w swoim przedziale.
Niestety nie dało rady zmieścić obu dość dużych klatek (ok. 60x40cm) w jednym małym przedziale, więc zdecydowałyśmy, że Alex'a wepchniemy do przedziału a Sonia pojedzie na korytarzu.
Z rozłożeniem klatek poszło dość szybko, może za szybko, bo młody po wsadzeniu do niej jeszcze przez długi czas nie mógł się wyluzować, ale nie piszczał i był grzeczny, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, bo to dla niego właściwie pierwsza taka sytuacja (klatki używamy tylko w domu).



Droga ogólnie minęła nam dość szybko, na miejscu byłyśmy jeszcze przed 9, więc odczekałyśmy w kolejce po bilety na podróż powrotną i poszłyśmy na metro.
Po drodze chciałam jeszcze zahaczyć o słynny TK Maxx (wiem, wiem, jest w Lublinie, ale w stolicy to przecież co innego!), ale otwierali dopiero o 10, a my się spieszyłyśmy, więc okazja zakupu nowych obróżek zniknęła bezpowrotnie (co nie znaczy, że nic nie kupiłam, o tym niżej :D).
Po kilku minutach marszu doszłyśmy do podziemnej stacji.
Serio, nie wiem, co mnie tak fascynuje w metrze (może to przez te wszystkie filmy, albo że nie ma go u nas?), ale po kupieniu biletów i przejściu przez bramki byłam szczęśliwa :D


Po dojechaniu na miejsce i wyjściu musiałyśmy jeszcze dojść na miejsce, a bagaże ciążyły okropnie (pies + wypchany do granic możliwości ciężki plecak + dwie klatki - tu akurat nosiłyśmy na zmianę, bo były serio ciężkie :D), w dodatku Alex'owi włączyła się opcja "spacer" przez co zatrzymywaliśmy się przy każdej trawce.
Po zagłębieniu się wgłąb parku (ha! nie zgubiliśmy się! :D) przywitał nas widok, na który czekałam calutki rok.
Masa psów, jeszcze więcej ludzi, dysków, namiotów, ahh...
Zaszłyśmy od strony namiotów (nie publiczności) i rozpakowałyśmy się z całym naszym dobytkiem.
Kiedy klatki już stały, poszłyśmy na mały obchód.
Od razu wpadłyśmy na Natalię od Ginny i Magdę od Fibi, która miała dla mnie mojego psa nową zabawkę (no jak można było nie skorzystać z grupowego zamówienia u Toys4Dogs? No jak? ).
Po wydaniu prawie połowy z całej przeznaczonej na wyjazd kwoty, podeszłam do stoiska Dog Chow i... przepadłam.
Moim oczom ukazał się piękny, niebieski kocyk.
Drżącym głosem zapytałam "Można kupić? Po ile?", a kiedy dostałam twierdzącą odpowiedź oraz cenę 20zł - tutaj przerwę - tak! zastanawiałam się, czy go kupić! Niestety (albo i stety) Magda nie miała mi wydać za zabawkę, a pan na stoisku nie miał rozmienić, więc siłą rzeczy, sami rozumiecie...
Pan ze stoiska (chyba żebym mu nie zawracała więcej głowy, przynajmniej takie miałam wrażenie) podarował mi do kocyka jeszcze parę cennych gratisów, tym samym wzbogaciliśmy się o (jakże cenne i markowe) frisbee Dog Chow :D
Dodatkowo Magda miała w ręce jeszcze słynniejszą planetkę od Orbee, więc... coś czuję wiem, że czeka nas kolejny zakup :D
Po obleceniu wszystkich stoisk wsadziłyśmy psy do klatek i poszłyśmy się wyżyć artystycznie.
Tutaj nastąpiła moja chwila zawahania - czy dobrze zrobiłam, że wzięłam psa? A co, jeśli zrobi dziurę, popsuje klatkę i ucieknie? Jeśli wyleci i pogryzie się z innym psem?
A potem oprzytomniałam, pomyślałam "co ma być, to będzie", zaryzykowałam i wsadziłam go do klatki.
Postałam jeszcze chwilę obok i odeszłam.
W pierwszych chwilach nie słyszałam nic, żeby za chwilę usłyszeć jojczenie przerywane szczekaniem.
Dziamał sobie tak przez chwilę, a potem... potem było lepiej!Alex ładnie siedział w klatce, tylko co jakiś czas wyrażając oburzenie, że zostawiłam go samego.


Po jakimś czasie znowu wyjęłyśmy psy, żeby się trochę poruszały.
Dziewczyny porobiły trochę sztuczek, młody ładnie biegał za zabawką, połapał trochę rollerów i przeciągał się dyskiem.
Robiłam wszystko, żeby go zmęczyć tak, aby w klatce odpoczywał.
I kolejny sukces - po zabawie Pan Spaniel wszedł do klatki i pięknie siedział cicho.
Mój pies, pierwszy raz, w obcym miejscu, wśród tylu psów położył się i odpoczywał przez dłuższy czas!
Jestem taka dumna!
Niewątpliwie, swój udział w tym miała też pasta wątróbkowa, którą był nagradzany za siedzenie w klatce :P


To wszystko szło jednak zbyt pięknie i tylko czekałam, aż coś się popsuje...
Ogólnie starałam się mieć oczy dookoła głowy i uważnie czytać sygnały, bo jednak Alex  jest jeszcze pełnojajecznym samcem i nie trudno o pogryzienie.
Przy którymś wyjściu zaszedł nas od tyłu border - nie zdążyłam się nawet obrócić, kiedy mój pies już leżał na ziemi.
W panice zaczęłam kopać tego psa, jednak właściciel w porę go odciągnął i całe szczęście obyło się bez ran fizycznych, ale przez resztę dnia Alex rzucał się już na wszystkie psy.
Po tym incydencie poszliśmy jeszcze na trawkę, a potem znowu - pies do klatki, a ja z aparatem przed bannery.
Tak w sumie minęła nam większość dnia.
Po 17 zaczęliśmy się zbierać, żeby zdążyć na pociąg powrotny.
Mieliśmy małe problemy z tramwajami (tak, teraz wiemy, że spod Pola jeżdżą tylko dwa i oba na dworzec :P), ale w końcu dotarłyśmy przed czasem, żeby... dowiedzieć się, że nasz pociąg spóźni się całe 20 minut!





W końcu, kiedy przyjechał nasz pociąg okazało się, że mamy dwa różne miejsca - z dala od siebie i przodu, gdzie rozstawiłyśmy klatki (tym razem pociąg bez przedziałów), jednak postawiłyśmy złamać trochę zasady siadając z przodu i w razie czego wyjaśniając naszą sytuację.
Pan Spaniel i tym razem ładnie wszedł i siedział w klatce - do czasu.
Po połowie dnia przesiedzianej w klatce widziałam, że miał już dosyć, zaczynał się wiercić i popiskiwać, więc kiedy przeszedł konduktor... pies wskoczył na moje kolana i ładnie zasnął.
Co chwilę jednak ktoś przechodził, więc na jakiś czas znowu lądował w klatce, a potem ja przestałam się przejmować i siedział z nami na fotelu :P

Wreszcie po godzinnym opóźnieniu dojechaliśmy do Lublina.
Ada z Sonią odjechały z rodzicami, a my wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy do domu.
Znowu zrobiło się jakoś cicho...

Podsumowując - nie wiem, czy zdecyduję się w przyszłym roku zabrać psa na zawody, w których nie uczestniczy.
Z pewnością, było to bogate doświadczenie dla nas obojga, ale jeśli całe zawody dla psa mają polegać na siedzeniu w klatce i wychodzenia tylko na chwilę ("a bo będziemy zajęci zdjęciami, czymśtamjeszcze i jeszczetym") to myślę, że jednak warto zostawić psa w domu.

Mimo to wspominam ten wyjazd najlepiej z całych wakacji, za rok też nie może nas tam zabraknąć!


Wszystkie zdjęcia autorstwa Ady, gdyż mój stary laptop się popsuł, a na nowym nie mam jeszcze programu do obróbki :P

PS. Zawsze staram się pisać poprawnie, więc i w tekście stosuję dwie formy : -łyśmy, jako ja i Ada oraz -liśmy, jako my + psy - to tak, żeby rozwiać wątpliwości ;)


Pozdrawiamy A&A!

3 komentarze:

  1. Finały kuszą, ale nigdy nie potrafię się z nimi "dogadać" czasowo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach! Uwielbiam tę imprezę! Byłam z Pimpkiem już drugi raz. Podziwiam Was, że chciało Wam się jechać pociągiem. My z Warszawy, to bliżej i łatwiej. Ja jechałam nastawiając się na socjalkę i na zabawę z psiakiem, dlatego nie było takiej opcji, żeby wsadzić Pimpusia do klatki. Ok, nie mam fajnych zdjęć, ale wiem, że pies też się świetnie bawił.
    Pozdrawiamy
    8lap1ogon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Dog Chow to fajna impreza, mieliśmy być ale uznałam, że pojedziemy na dog games no i lipa, bo i tak nie jedziemy na dog games :(

    OdpowiedzUsuń