niedziela, 4 października 2015

III Lubelski Dogtrekking - "Łapa na szlaku"!

Uwaga, znowu tasiemiec! :P

Dzień pełen emocji - tak mogę określić wczorajszy trzeci już, lubelski dogtrekking.
Wyruszyliśmy rano, najpierw autobusem pod dworzec, skąd potem zgarnęli nas inni uczestnicy.
Szczerze mówiąc, pierwszy raz jechaliśmy z kimś obcym samochodem :D
Alex siedział w bagażniku w klatce, na początku trochę się buntował (no bo jak to - on siedzi sam z tyłu, a ja miziam inne pieski?), ale potem uspokoił i podróż minęła w miarę komfortowo :P
Tym bardziej, że pola o tej godzinie (ósma rano) wyglądają bajecznie...

Po dotarciu na miejsce zabrałam i uporządkowałam cały swój majdan, po czym poszliśmy odebrać pakiet startowy.
W tym roku do pakietu dodawane były żółte wstążki dla psów, które potrzebują przestrzeni w kontaktach z innymi psami - uważam to za bardzo dobry pomysł, szczególnie na tak dużej imprezie.
My dla bezpieczeństwa swoją wstążkę też odebraliśmy, ale gdzieś po drodze nam się zgubiła (do teraz nie wiem jak, bo była mocno zawiązana :P).

W tej edycji postawiłyśmy znowu na krótszą trasę (15km), bo razem z Adą od Soni i Kermita miałyśmy ambitny plan stanąć na podium :P
Po załatwieniu wszystkich formalności stanęliśmy z boku i podczas oczekiwania na start jeszcze raz przejrzałam plecak zabierając tylko to, co niezbędne.
Dużo psów (szczególnie samców), ludzi i dosyć mały teren sprawiły, że Alex rzucał się chyba na każdego psa.
Niemożliwe było przejście środkiem, bo jak nie on, to inny pies zaczynał akcję i momentami nie było nic słychać.
A wystarczył tylko jeden, niby nic nie znaczący gest.
Tuż przed odprawą techniczną rzucił się z zębami na Kermita i przypadkiem dziabnął mnie w udo - nie mocno, ale szrama i siniak został - mimo to i tak wystartowaliśmy.
Nie jestem z niego zadowolona, pokazuje mi, że musimy częściej bywać w większej grupie psów i się powolutku ogarniać, bo tak dalej nie może być.

Po ponownym omówieniu naszego planu, razem z Adą ustawiłyśmy się najbliżej bramki startowej i po magicznym "start!" ruszyłyśmy biegiem.
Przez pierwsze kilkaset metrów wszystko szło (i biegło) tak jak to postanowiłyśmy, wyprzedziły nas tylko bardziej doświadczone osoby, z lepszą formą :P
Problem pojawił się już przy drugim rozwidleniu dróg.
Mieliśmy wybór - w prawo i w lewo czerwonym szlakiem lub... prosto przez trawę wysokości 1,5m, gdzie jedyną drogą były ślady opon...
Ada biegła przodem i widząc, że pierwsza grupa pobiegła prosto, przez trawę stwierdziła, że to dobra droga (no bo skoro oni poszli?).
Niewiele myśląc ja ruszyłam za nią i... to był błąd!
Wreszcie, kiedy przedarłyśmy się przez ogrom traw, pokrzyw i krzaczków dotarłyśmy do lasu, gdzie dalej drogi nie było!
A co było najlepsze?
Za nami ruszyła cała grupa! :D
Kilkanaście osób z psami znalazło się koło nas w lesie (dodatkowo ogrodzonym siatką!) :D
Po przejściu jeszcze kawałka przez las, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że coś tu nie gra i musieliśmy zawrócić.
Tą samą drogą.
Wróciliśmy na czerwony szlak i już po dokładnym przyjrzeniu się mapie skręciliśmy na właściwy szlak.

zdjęcie ukradzione od Ady :P

Osobiście, już przed wejściem w ten trawny labirynt miałam złe przeczucia - nie oznakowana droga, brak wydeptanej ścieżki, ale... chyba zbyt serio potraktowałyśmy te zawody i chęć zdobycia podium tak nas zamroczyła, że leciałyśmy na oślep nawet nie spoglądając na mapę.
I wiedząc, że za nami podążają inni zawodnicy, włączyło nam się "szybciej, szybciej, musimy być pierwsze"... to nas zgubiło :P

Po wróceniu na właściwy szlak, ruszyliśmy dalej i szczęśliwie dotarliśmy do pierwszego punktu.
Wszyscy tak pędzili, że zdążyłam tylko dać wody psu i sama trochę wypić, a hasło usłyszałam już od znajomej (nie miałam czasu podejść do słupka).
Po pierwszym punkcie ruszyliśmy na poszukiwanie drugiego.
I wtedy przełamałam swoją barierę - stwierdziłam, że tak nie może być (no i trochę, że nie dam rady, konkurencja była bardzo duża).
Postawiłam na coś, o co chodzi w tego typu wydarzeniach - na spacer, przyjemność, a nie wyścig szczurów.

Ludzie nas wyprzedzali, z kilkoma team'ami nawet zamieniliśmy kilka słów i kibicując wracającym z 25km trasy szliśmy sobie spokojnie.
Całe szczęście trasa wiodła przez las, a nie, jak w tamtym roku (częściowo) przez miasto.
Minęliśmy drugi punkt, w drodze do trzeciego mało brakowało, byśmy zobaczyli jakieś zwierzę :P
Po głosach z tyłu "O matko!" "On się boi bardziej ciebie, niż ty jego." wnioskuję, że mógł być to jeleń.

Przy trzecim punkcie (Bogu dzięki!) był bufet, gdzie pozwoliliśmy sobie na chwilę odpoczynku.
Alex się napił, ja coś zjadłam, wysypałam piasek z butów i ruszyliśmy dalej.

Była to najprzyjemniejsza część z całej trasy.
Dopiero na tych ostatnich odcinkach zdałam sobie sprawę, że fajnie jest czasem odpuścić ;)
Zdążyłam się też przyjrzeć mapie i skręcić we właściwą ścieżkę (a nie tak jak Ada, co pewnie wkrótce przeczytacie na jej blogu :P) tym samym dochodząc szczęśliwie na metę.
Przed metą z odległości kilkunastu metrów witała nas organizatorka z mikrofonem i tłum paparazzi (zdjęcia wstawię, jak tylko dostanę!) zagrzewających do walczenia o ostatnie metry :P
Niestety ze względu na pęcherz na pięcie i bolące nogi godnie doszłam ostatni odcinek.
Po dotarciu na metę i zapisaniu trasy z Endomondo okazało się, że zamiast planowanych 15, zrobiliśmy 20km!
Po incydencie przed pierwszym punktem chciałam być przynajmniej w pierwszej 15, o 10 już nie wspominając.
To, że nie byliśmy ostatni wiedziałam na pewno, więc po obejrzeniu siebie (znalazłam tylko jednego kleszcza, na ochraniaczu na nodze, całe szczęście się nie wbił) poszłam coś zjeść i porozmawiać (spotkaliśmy m.in Hanię z Fioną, której nota bene Alex się nie spodobał :P), a Pan Spaniel po wysępieniu kilku kawałków kiełbasy chwilowo poszedł spać w klatce.
Ostatnich, zagubionych zawodników przywieźli godzinę po naszym powrocie :P


Wreszcie nastąpiła dekoracja zawodników.
W naszej kategorii (kobiety, 15km) pierwsze miejsce zajęła osoba z czasem 2,40h, co jest dla mnie szokiem i równocześnie motywacją (mojego 4,10h nawet nie ma co porównywać :D), do treningów, (bo przez lato mocno to zaniedbaliśmy) jak mięśnie przestaną mnie już boleć po zakwasach :P

Rozdawanie dyplomów było od końca, a nas nadal nie wyczytali.
Minęli 15 miejsce i dochodzą do 10.
Dokładnie nie wiem, którzy byliśmy (8, 9 albo 10, czekam na wyniki), ale grunt, że w pierwszej 10, czyli tak, jak to sobie zaplanowałam (po modyfikacji wcześniejszych planów :P).
Po przyznaniu miejsc i losowaniu nagród (zgadnijcie, kto nic nie wygrał :P) zapakowaliśmy się do samochodu (z tymi samymi towarzyszami podróży co wcześniej) i wyjechaliśmy.
Pan Spaniel ładnie przespał (chyba, bo był podejrzanie cicho...) całą drogę i na miejscu po wyskoczeniu z auta oraz w autobusie był już grzeczny.
Do domu (ja) wróciłam padnięta, bo Alex po kąpieli... chciał się jeszcze bawić piłką!
Ja nie wiem, skąd on na to bierze energię :D

Podsumowując - nie do końca jestem zadowolona :P
Gdybyśmy nie zabłądziły już na samym początku i utrzymały tempo, kto wie, może stanęłybyśmy na wymarzonym podium?
Jednocześnie gdyby nie taki obrót spraw... nie miałabym okazji samodzielnie skorzystać z mapy i pomyśleć na spokojnie.
Teraz tylko motywacja do ćwiczeń jest jeszcze większa i na wiosnę postaramy się już pojechać gdzieś dalej poza Lublin ;)

Pozdrawiamy - A&A!

8 komentarzy:

  1. I tak poszło wam lepiej niż mi, gnałam, wyprzedzałam wszystkich, nadrobiłam pierwszą pomyłkę, a potem znalazłam się w grupie rozbitków których przywieźli na metę leśniczy XD. Zrewanżujemy się na kolejnym dogtrekkingu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje, pierwsza 10 to świetny wynik!
    Czasem warto odpuścić, w końcu to ma być spacer i cudowna zabawa :D Wiadomo, fajnie się mówi, bo człowieka zawsze ambicja poniesie... Ale grunt się nią nie zachłysnąć!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ważne, że jesteś zadowolona z udziału. Każdy dogtrekking to nowe doświadczenie, ja nie mogę się doczekać aż w końcu gdzieś wystartujemy :D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale super, pierwsza dziesiątka? To jest wyczyn :D gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba wszyscy skręcili w te wielkie trawy przed pierwszym punktem, na szczęście byłyśmy wtedy gdzieś w środku, więc wracałyśmy się jakieś 100m do szlaku :). Nam dogtrekking się bardzo podobał i za rok chcemy stanąć na podium, ale jak wiadomo wszystko wyjdzie w praniu :D. U nas relacja dopiero w piątek. Pozdrawiamy!

    H&F
    http://jaimojaspanielka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, nikt nie mówił, że będzie łatwo! A bufet zawsze jest najprzyjemniejszą częścią ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie ma co narzekać, bo pierwsza dziesiątka to i tak dobry wynik :D Sama mam ochotę wystartować, chociaż z moją kondycją nie będzie łatwo ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwsza 10-tka to niezły wynik! Nie ma co narzekać - teraz pierwsza 10, następnie podium! Gratki :)

    OdpowiedzUsuń