piątek, 30 października 2015

Jesieni czas...

Dzisiaj znowu krótko i na temat, niestety bez zdjęć.
Miało być DIY, ale wiadomo, że w życiu nie zawsze wszystko wychodzi i czasem na coś trzeba poświęcić trochę więcej czasu (głupia maszyna!) :P
Za tydzień powinnam się już ze wszystkim wyrobić.

Tymczasem napiszę, jak sobie ostatnio żyjemy.

Po pierwsze - spacery.
Ilekroć pogoda i trochę wolnego czasu pozwala, jeździmy nad Zalew i spacerujemy "naszą" ścieżką po lesie.
Do tej pory pies na każdym takim spacerze chodził na smyczy automatycznej, bo i tak się nie oddala na więcej niż kilka metrów, a o spuszczeniu ze smyczy (w lesie!) nie ma mowy.
Ostatnio jednak postanowiłam mu trochę bardziej zaufać i zaczęłam go puszczać starym dobrym sposobem na "ze smyczą" (smycz przypięta do szelek ciągnie się luzem za psem).
Tak jak przypuszczałam - na początku dostał pierdolca "rany, jestem wolny, mogę iść gdzie chcę, zobacz, patyczek, rzucisz mi?", ale nie oddalał się.
Zdarzyły się sytuacje, kiedy wszedł głębiej w las za zapachem, totalnie mnie ignorując i wtedy musiałam po niego wejść, ale poza tym było większych problemów.
Tylko... musimy jeszcze kupić zwykłą smycz (wewnętrzna psia zakupoholiczka - "tak!") przeznaczoną tylko do takich spacerów - podszycie z siateczki w rączce od smyczy niestety nie zdało egzaminu - tym sposobem mam kolejny pretekst na wydanie pieniędzy na psa :P
Oprócz tego, jeśli na tygodniu nie mogę pozwolić sobie na takie wyjście, staramy się wychodzić na przynajmniej jeden długi spacer, najlepiej wieczorem, czego, jak na razie udaje mi się dotrzymać.

Kolejnym punktem są sztuczki.
PanSpaniel potrafi już ładnie trzymać rzeczy w pysiu <3
Nie do wiary, że jeszcze jakiś czas temu myślałam, że mój pies NIGDY nie będzie w stanie wziąć przedmiotu do pyska na moją prośbę, była to jedna z tych sztuczek "tonigdysięnieuda", a wystarczyło tylko znaleźć sposób...
Żebym ja w innych rzeczach też była taka mądra... :P
Zaczęliśmy też "smutaska", czyli kładzenie głowy.
Alex przy tej sztuczce tak kombinuje, że chyba wyklikamy też krzyżowanie łapek :D

A z negatywów... ciągle mamy problem z agresją do samców - ilekroć jakiś pies pojawi się na horyzoncie (najlepiej bezdomny), to na grzbiecie od razu "jeż" i warczenie pod nosem.
Ostatnio aż musiałam nim potrząsnąć (dosłownie), żeby wrócił do rzeczywistości.
Przy krzaczku też potrafi burknąć pod nosem.
W tej sytuacji czekam tylko na wiosnę - mam nadzieję, że wtedy uda się go w końcu pozbawić jajek i tych  cyrków będzie mniej.
Teraz, w prawie już zimowym okresie, nie ma żadnych psich wydarzeń, gdzie moglibyśmy poćwiczyć przebywanie w pobliżu dużej ilości psów, czego bardzo żałuję, bo musimy czekać aż do wiosny.

No i w końcu kupiliśmy dysk sensoryczny, więc już niedługo zaczynamy ćwiczyć :D
Zna ktoś jakieś filmiki odnośnie ćwiczeń na dysku? Chętnie zobaczę ;)


Tymczasem zapraszamy na kolejną notkę za tydzień ;)
Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 23 października 2015

Test - karma Doctor Dog Jednobiałkowa wołowina bez zbóż.

Stali czytelnicy naszego starego bloga może pamiętają, że już kiedyś nawiązywaliśmy współpracę z marką Doctor Dog ;)
Niedawno odezwała się do mnie pani Ania i zaproponowała kolejne testy, tym razem karmy, która niedawno weszła na rynek.

Jesteście ciekawi?



COŚ O KARMIE...

 Doctor Dog, jest jedną z niewielu karm, które przygotowuje się z naturalnych składników - "Wszystkie składniki, poza mączkami mięsnymi, są jakości przeznaczonej dla ludzi (są dopuszczone do spożycia przez ludzi). ".
Producent zapewnia, że nie znajdziemy tam barwników, zlepiaczy,  poprawiaczy smaku, czy sztucznych konserwantów.
Firma produkuję karmę w czterech rodzajach smakowych dla średnich, dużych i ostatnio także małych psów.
Więcej można dowiedzieć się na ich stronie lub facebooku ;)



OPAKOWANIE

Rzecz istotna, która czasami również wpływa na wybór tego, co nasz pies będzie jadł.
Ja opakowania karm Doctor Dog uwielbiam!
Jest prosto i minimalistycznie, a ozdobna czcionka przykuwa uwagę .
Przy jedno- i trzykilogramowych opakowaniach karma zapakowana jest w cienką papierową torbę (wykonaną z makulatury = przyjazna dla środowiska), która w środku skrywa foliowy woreczek ze smaczną zawartością.
Dzięki takiemu opakowaniu nie ma szans, żeby karma wysypała się przy rozerwaniu zewnętrznego opakowania.
Większe opakowania (6 i 12kg) są pakowane po 3kg do mocnych, białych worków, dzięki czemu produkt zostaje dłużej świeży, a na wyjazd poręczniej jest zabrać jeden 3kg worek niż tysiąc mniejszych.
Oczywiście większe worki zapakowane są w równie stylowe, tekturowe pudła ;P


DLA KOGO?

Karma Doctor Dog Jednobiałkowa wołowina bez zbóż jest przeznaczona głównie dla psów dorosłych i seniorów średnich i dużych ras, powyżej 3 roku życia.
Firma ma w swojej ofercie już karmy dla dużych i małych psów, z drobiem, czy wołowiną, ale w tym wypadku pomyślała również o starszych psach, dla których większe i nieregularne kawałki takiej karmy mogą być wyzwaniem.
Dobrze by było, gdyby producent pomyślał również o wersji dla szczeniaków i młodych psów, bo nie znalazłam takiej wersji ;)


PIERWSZE WRAŻENIE

Zapach karmy jest dość intensywny (wyczułam go jeszcze zanim otworzyłam papierową torbę), nie śmierdzi jak typowa karma, ale... czuć zioła i owoce!
A konkretnie, przy bardzo bliskim powąchaniu zapach kojarzy mi się ze świeżo upieczoną dynią (co jest dziwne, bo nie ma jej w składzie) :D
Po otwarciu zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo karma wyglądem przypomina nieco karmę dla królików! :P
Gdyby nie zapewnienia producenta, że w karmie znajduje się mięso, myślałabym, że ktoś się pomylił i wysłał nam nie to co trzeba :D

Karmy Doctor Dog są znane z oryginalnych kształtów chrupek, w tej wersji również tak jest!


KSZTAŁT, WIELKOŚĆ I WYGLĄD

Granulki karmy to pojedyncze, podłużne wałeczki, które mają różną długość i przede wszystkim są lekkie i suche, dzięki czemu da się je pokruszyć w palcach.
Wspominałam, że to karma również dla seniorów?
Starsze psy z pewnością lepiej poradzą sobie ze zjedzeniem karmy w takiej formie, niż w postaci ciężkich i twardych granulek.
W karmie również wyraźnie widać kawałki owoców, warzyw czy nasion (na przykład lnu).
Mają średnicę ok. 1cm.


SKŁAD I DAWKOWANIE

Przejdźmy teraz do najważniejszej części, a mianowicie składu.

SKŁAD: 30% mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego (mięso wołowe); 26,6% warzywa (marchew suszona, pasternak suszony, natka pietruszki suszona); produkty pochodzenia roślinnego (nasiona lnu; Yucca Schidigera); 8% owoce (jabłka suszone, gruszka suszona); drożdże; nasiona (lucerna); zioła (pokrzywa); glukozamina; siarczan chondroityny; mięczaki i skorupiaki (małż nowozelandzki, chitosan); ryby i produkty rybne (chrząstka rekina).
DODATKI: Witaminy: IU/kg: Witamina: A (E 672) 8 000; Witamina D3 (E 671): 800; Witamina E: 50 mg/kg; Witamina B1: 1 mg/kg; Witamina B2: 6 mg/kg; Witamina B6: 1.55 mg/kg; Witamina K: 0.1 mg/kg; Witamina B12: 35 µg/kg; Biotyna: 1600 µg/kg; Niacyna: 10 mg/kg; Kwas pantotenowy: 15 mg/kg; Kwas foliowy: 0.285 mg/kg; Chlorek choliny: 1000 mg/kg; Tauryna: 0,6 g/kg; L-Karnityna 90 mg/kg; CLA C18: 2 (sprzężony kwas linolowy): 25 mg/kg
Związki pierwiastków śladowych: E1 Żelazo (siarczan żelaza (II), monohydrat): 36 mg/kg; E1 Żelazo (chelat żelazowy wodzianu glicyny): 24 mg/kg; E2 Jod (jodek potasu): 1.306 mg/kg: E4 Miedź (siarczan miedzi, pentahydrat): 5.75 mg/kg; E4 Miedź (chelat miedziowy wodzianu glicyny) 2.25 mg/kg: E5 Mangan (tlenek manganu (II)): 5.3 mg/kg;
E5 Mangan (chelat manganowy wodzianu glicyny): 1.5 mg/kg; E6 Cynk (chelat cynkowy wodzianu glicyny): 25 mg/kg; E6 Cynk (tlenek cynku): 47.5 mg/kg; E6 Cynk (siarczan cynku (II), monohydrat): 57.5 mg/kg; E8 Selen (selenian (IV)sodu): 0.45mg/kg.

Wielkim plusem w karmie jest brak zbóż i (najczęściej uczulającego) kurczaka, a zamiast nich znajdziemy wołowinę, która jest jedynym źródłem białka zwierzęcego, dzięki czemu nadaje się dla psów alergików.
W karmie nie znajdziemy konserwantów, barwników, substancji zapachowych czy smakowych.
Nie pęcznieje ona również w żołądku psa, tak jak większość karm dostępnych na rynku.
Jak pisze producent, Yucca, Chlorofil czy chelat cynku ograniczają brzydkie zapachy z pyska, odchodów (chyba wiemy, jak bardzo "aromatyczne" są koopy :P) czy cieczki.
W karmie występuje także glukozamina, czy muszle ostryg, których zadaniem jest wspomaganie stawów.

Doctor Dog jest pozbawiona również mączki mięsno-kostnej, ale martwi mnie jednak informacja na stronie producenta, że karma nie zawiera mięsa dehydratyzowanego (pozbawionego wody), gdyż tak naprawdę mięso najpierw trzeba wysuszyć, żeby znalazło się w suchej karmie.

W takim wypadku nie wiemy, czy te 30% mięsa w produkcie jest świeże, czy już po wysuszeniu.
Przydałaby się taka informacja na opakowaniu.

Dawkowanie karmy jest według mnie trochę za wysokie, Alex, który waży 15kg powinien dostawać aż 240g karmy na dzień (gdzie normalnie dostaje ok.180g, a i tak nie zjada wszystkiego :P).
Możliwe, że spowodowane jest to tym, że karma jest dosyć lekka, ale licząc to na porcje, mój pies w tydzień musiałby zjeść ok. 1,7kg, a w miesiąc prawie 7kg!
I tu dochodzimy do...


CENA

Kilogram karmy kosztuje ok. 30zł, trzy kilogramy już niecałe 80zł (27złkg), a za 12kg będziemy zmuszeni zapłacić prawie 230zł (20zł/kg).

Czy to dużo?
Porównując z innymi bezzbożowymi karmami - sądzę, że tak.
Porównując stosunek cena-skład - myślę, że również.
Nie jest to bardzo drogi produkt, ale na kieszeń Zwykłego Posiadacza Psa to może być już trochę za dużo.

Jeżeli jednak mamy (starszego) psa, który nie toleruje zbóż czy kurczaka w karmie, bądź po prostu chcemy spróbować czegoś nowego, to nie widzę przeszkód, żeby pokusić się przynajmniej na mniejsze opakowanie karmy ;)

A co na to sam tester?



A PO ZJEDZENIU KARMY...

Pan Spaniel ostatnio zrobił się bardzo wybredny, mało którą karmę ruszy, a jeśli jest to jakaś nowość, zazwyczaj ma problemy żołądkowe i biegunkę.
Tą karmę polubił i naprawdę widać, że mu posmakowała :D
W każdym bądź razie miska była czysta (co nieczęsto się zdarza w przypadku suchej karmy!)
Karma jako karma nie wystarczyłaby nam na długo, dlatego stwierdziłam, że trochę zużyjemy ją w postaci nagród (jak wspomniałam - łatwo się łamie na mniejsze kawałki), a resztę będzie jadł z miski.

Po mniej/więcej tygodniu stosowania mogę stwierdzić, że...
  • pies chętnie na nią pracuje/wyjada karmę do czystej miski
  • "zapach psa" (w różnym tego słowa znaczeniu) stał się mniej intensywny
  • odchody są małe, zwarte i nie śmierdzą, ich ilość też jest normalna
  • nie zauważyłam, aby karma wpłynęła w jakiś sposób na sierść (możliwe, że przy dłuższym stosowaniu byłoby to widoczne)
  • zapach z pyska troszeczkę się poprawił
  • brak gazów
Podsumowując - nie jestem w stanie ocenić efektów  stosowania tej karmy, jeden kilogram to za mało, aby powiedzieć o niej coś sensownego.
Widać jednak, że jest to dobra karma, jak pisałam wcześniej, Alex jest strasznie wrażliwy na jakąkolwiek zmianę w diecie - Doctor Dog był podany bez stopniowego wprowadzania (mieszania z inną karmą) i było okej, żadnej biegunki, bączków czy grania w kiszkach.

Dla przeciętnego psiarza cena za karmę może trochę odstraszać i myślę, że mało kto mógłby sobie pozwolić na dłuższe karmienie psa tą karmą (mam na myśli psy nieuczulone, którym nie przeszkadza kurczak w karmie), ale musimy sobie zdawać sprawę, że im lepszy produkt wyprodukowany z lepszych składników, tym jest droższy.
I to nie dotyczy wyłącznie karm dla psów ;)


Wbrew pozorom, Alexowi karma bardzo smakuje - powodem takich min było po prostu przerwanie popołudniowej drzemki :D
I tak, wiem, jak wyglądają zdjęcia, nie jestem z nich ani trochę zadowolona, ale od ponad tygodnia cały dzień pada deszcz i jest pochmurno, po prostu nie ma szans na zrobienie lepszych.
W następnej recenzji się poprawię!

Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 16 października 2015

Jesienno-zimowe plany.

Dzisiaj dla odmiany krótko i na temat :P

Początek kalendarzowej jesieni minął niecały miesiąc temu, więc kiedy zaczyna się robić ciemno, zimno i nieprzyjemnie, stawiamy na wszelkie ćwiczenia w domu.
W tym roku mam ambitne plany na ten okres.
Nie tworzę żadnych ograniczonych czasowo wyzwań i nie przepadam za braniem w nich udziału, dlatego, że czas leci i leci, chęci nie zawsze się znajdą, aż nagle przychodzi koniec wyzwania i okazuje się, że jesteśmy w czarnej... no, wiecie czym :P
Dlatego wyznaczyłam sobie w miarę nieograniczony czas na realizację moich planów aż do wiosny, kiedy to będzie można normalnie wyjść na dwór i mieć pewność, że twoja głowa nie odleci w bliżej niezlokalizowane miejsce lub z dłoni nie zrobią się sople lodu :P
A więc...


Co zamierzamy ruszyć?

ćwiczenia na mięśnie - gdy w zimie nie zawsze mogę zapewnić mojemu psu ruch na świeżym powietrzu (momentalnie tworzące się kule śniegowe na łapach), stawiam na aktywność w domu.
Jeszcze nie zaczęliśmy przygotowań do nabierania ciałka, zostawiam to na początek zimy, aż spadnie śnieg.
Dodatkowo muszę jeszcze kupić dysk sensoryczny, tylko czekam na jakąś okazję :D

sztuczki - przez lato zaniedbaliśmy również ćwiczenia umysłowe, dlatego na tą porę roku mam już przygotowaną listę.
Zapiszę i tutaj.
  • trzymanie przedmiotów w pysku - tą sztuczkę zaczęliśmy już w sobotę i jak na razie dobrze nam idzie, musimy jeszcze tylko przedłużyć czas i wprowadzić komendy
  • ukłon
  • turlaj się
  • zdechł pies
  • zawijanie w kocyk (najpierw musimy opanować turlanie i trzymanie)
  • nakładanie kółeczek na patyk

psie DIY
- mam już kilka pomysłów, a co z tego wyjdzie? :P

ogarnięcie móżdżku przy odgłosach z klatki/domofonu & przy wchodzeniu gości do mieszkania - to ostatnio jedne z naszych większych problemów, spaniel jest strasznie pobudzony, gdy tylko usłyszy jakiś dźwięk na klatce schodowej (całe szczęście mieszkamy na ostatnim piętrze, więc nie jest najgorzej).
A jak jeszcze zadzwoni domofon!

Przy wchodzeniu do domu również jest tragedia - skaczący i drapiący pies, który nie daje się spokojnie rozebrać z pewnością nie jest najprzyjemniejszą rzeczą o której myślimy w takim momencie.

dotykanie przednich łap - dalej ćwiczymy kontrolę nad sobą, ale łapy to szczególnie wrażliwy temat.
Czas pokazać psu, że niekoniecznie musi tak być.

Nie jest tego dużo, wydawało by się, że (tylko!) pięć głównych tematów (no, może więcej, bo niektóre podzielone są na poszczególne etapy) i w sumie 5 miesięcy to aż za dużo, ale ja wiem, że ten okres minie baaardzo szybko i zaraz zastanie nas wiosna :P
Za jedne rzeczy musimy wziąć się ostro do pracy, inne są tylko urozmaiceniem, które możemy odłożyć na trochę później, ale już teraz zaczynamy realizować niektóre punkty i mam nadzieję, że zdążymy przed marcem :P

A Wy?
Macie jakieś plany na ten najmniej przyjemny okres w roku?
Podzielcie się w komentarzach!
A nuż coś jeszcze wyląduje na naszej liście?


PS. Dziękuję za już ponad 1000 wyświetleń i komentarze, nie zapominajcie o nich, bo bardzo motywują do dalszego pisania!

Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 9 października 2015

Powakacjne nowości!

Jak już wcześniej pisałam, uwielbiam takie posty, a oglądanie ich u innych jest jeszcze lepsze :D
Dzisiaj (a mamy już październik!) pokazuję, co nagromadziliśmy mniej więcej od początku wakacji.

Od kiedy mamy nowego laptopa, a na starym został mój ulubiony GIMP, chętnie poznaję internetowe programy do obróbki zdjęć i przy pisaniu tego posta... przepadłam w czcionkach :P
Dlatego dzisiejsze zdjęcia są ponumerowane (chociaż widzę, że robicie to najczęściej przy "psiej szafie", a nie zakupach ;)).



kocyk Dog Chow (1) - odkąd wypatrzyłam go w internetach, zawsze chciałam wejść w jego posiadanie :P
Wszyscy zachwalali, że nie łapie sierści (jak na razie to prawda, chociaż pies miał okazję spać na nim tylko podczas jazdy samochodem na dogtrekking, a na dodatek solidnie go ochrzcił i pierwsze pranie ma już za sobą :P), jest taki cudowny, normalnie oh i ah.
W końcu udało mi się go kupić w Warszawie, na zawodach Dog Chow Disc Cup za całe 20zł (już wspominałam, że wahałam się nad jego zakupem... ale sami widzicie, jak wyszło :P).
Chociaż nie grzeje porządnie (przetestowane w pociągu na moich nogach!), jak na przykład polar, to jestem zadowolona z zakupu.

frisbee Dog Chow (2) - gratis do kocyka.
Było ich więcej, ale nam potrzebne nie są, bo w latające psy się nie bawimy.
Ten jeden zostawiłam sobie na pamiątkę.

szelki Hurtta Y (3) - najlepsze szelki ever!
To już nasza trzecia para szelek z tej firmy (pierwsze były norwegi, potem Y, ale zielone, które mi się znudziły - oczywiście dwie wymienione przed chwilą pary sprzedałam, nie jestem aż tak bogata :D) i nie zamienię ich już chyba na żadne inne.
Są warte swojej ceny i godne polecenia.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć, Alex ma rozmiar 70 ;)

silikonowe tubki (4) - zakupione na samym początku wakacji w Rossmannie (teraz już wycofane z oferty).
Najpierw kupiłam mniejszą dla psa (zgadnijcie, kto jest bardzo męskim samcem i ma różową tubkę :D), a potem stwierdziłam, że mnie też się taka przyda.
Jest świetnym dozownikiem pasty wątróbkowej (przepis tutaj) czy owocowego musu.

zielona fasolka od Zee.Dog (5) - zabawka z grupowego zamówienia (Toys4Dogs) z Warszawy.
Długo wahałam się pomiędzy bananem i fasolą, jednak, jak sami widzicie, zwyciężył... ładniejszy wygląd :P
Szykuję jej recenzję, więc czuwajcie!

jelenie "bobki" od O'Canis (6) - kolejny zakup z Rossmanna, który uważam za bardzo udany.
Smaki świetne motywują psa, są dosyć twarde i trzeba trochę siły, żeby pokruszyć je palcem.
Osobiście podoba mi się ich zapach :D

polarowa derka (7) - kupiona gdzieś przy okazji, z bardzo dobrej jakości polaru.
Zapytacie, po co mojemu psu (któremu przy wyjściu na spacer nie przeszkadza żadna pogoda - nie istotne, czy pada śnieg, deszcz, jest mróz, upał - nic, zawsze chętnie wyjdzie na spacer :P) derka?
Po kąpieli, kiedy w mieszkaniu czasem jest chłodniej, po jakimś czasie pies zaczyna się trząść jak galareta i jest mu wyraźnie zimno.
Książę nie ma zwyczaju leżeć pod kocami, więc postanowiłam mu sprawić jego prywatny w trochę innej formie :P

światełko do obroży (8) - kupione (oczywiście znowu w Rossmannie, za jedyne 8zł) z myślą o wieczornych spacerach.
Po zakupie przypomniałam sobie jednak, że mamy dosyć dobrze oświetlone osiedle :P
Jeszcze nie testowane, ale świeci mocnym, białym światłem (ciekawe przez ile czasu mi tak fajnie poświeci...).
Za taką cenę jestem zadowolona.

silikonowa miska (9) - kupiona pod koniec lata na wyprzedaży w Kakadu.
Jest to już nasza druga taka miska i w podróży nie uznaję już żadnych innych.


I rzeczy, których nie widać na zdjęciu...

nowa karma Doctor Dog - przyjechała dzisiaj wieczorem, więc nie zdążyłam już zrobić zdjęcia.
Zaczynamy testy i niebawem będziecie mogli przeczytać coś więcej ;)

bandaże samoprzylepne - długo wyczekiwałam na darmową dostawę w Karusku i pod koniec września w końcu się doczekałam.
Paczka dzisiaj została wysłana, więc jestem ciekawa, czy ustosunkowali się do moich uwag o kolorze :P

Szczerze mówiąc myślałam, że będzie tego trochę więcej, jednak chyba nie jest ze mną aż tak źle :D

Do następnego postu!
Pozdrawiamy - A&A!

niedziela, 4 października 2015

III Lubelski Dogtrekking - "Łapa na szlaku"!

Uwaga, znowu tasiemiec! :P

Dzień pełen emocji - tak mogę określić wczorajszy trzeci już, lubelski dogtrekking.
Wyruszyliśmy rano, najpierw autobusem pod dworzec, skąd potem zgarnęli nas inni uczestnicy.
Szczerze mówiąc, pierwszy raz jechaliśmy z kimś obcym samochodem :D
Alex siedział w bagażniku w klatce, na początku trochę się buntował (no bo jak to - on siedzi sam z tyłu, a ja miziam inne pieski?), ale potem uspokoił i podróż minęła w miarę komfortowo :P
Tym bardziej, że pola o tej godzinie (ósma rano) wyglądają bajecznie...

Po dotarciu na miejsce zabrałam i uporządkowałam cały swój majdan, po czym poszliśmy odebrać pakiet startowy.
W tym roku do pakietu dodawane były żółte wstążki dla psów, które potrzebują przestrzeni w kontaktach z innymi psami - uważam to za bardzo dobry pomysł, szczególnie na tak dużej imprezie.
My dla bezpieczeństwa swoją wstążkę też odebraliśmy, ale gdzieś po drodze nam się zgubiła (do teraz nie wiem jak, bo była mocno zawiązana :P).

W tej edycji postawiłyśmy znowu na krótszą trasę (15km), bo razem z Adą od Soni i Kermita miałyśmy ambitny plan stanąć na podium :P
Po załatwieniu wszystkich formalności stanęliśmy z boku i podczas oczekiwania na start jeszcze raz przejrzałam plecak zabierając tylko to, co niezbędne.
Dużo psów (szczególnie samców), ludzi i dosyć mały teren sprawiły, że Alex rzucał się chyba na każdego psa.
Niemożliwe było przejście środkiem, bo jak nie on, to inny pies zaczynał akcję i momentami nie było nic słychać.
A wystarczył tylko jeden, niby nic nie znaczący gest.
Tuż przed odprawą techniczną rzucił się z zębami na Kermita i przypadkiem dziabnął mnie w udo - nie mocno, ale szrama i siniak został - mimo to i tak wystartowaliśmy.
Nie jestem z niego zadowolona, pokazuje mi, że musimy częściej bywać w większej grupie psów i się powolutku ogarniać, bo tak dalej nie może być.

Po ponownym omówieniu naszego planu, razem z Adą ustawiłyśmy się najbliżej bramki startowej i po magicznym "start!" ruszyłyśmy biegiem.
Przez pierwsze kilkaset metrów wszystko szło (i biegło) tak jak to postanowiłyśmy, wyprzedziły nas tylko bardziej doświadczone osoby, z lepszą formą :P
Problem pojawił się już przy drugim rozwidleniu dróg.
Mieliśmy wybór - w prawo i w lewo czerwonym szlakiem lub... prosto przez trawę wysokości 1,5m, gdzie jedyną drogą były ślady opon...
Ada biegła przodem i widząc, że pierwsza grupa pobiegła prosto, przez trawę stwierdziła, że to dobra droga (no bo skoro oni poszli?).
Niewiele myśląc ja ruszyłam za nią i... to był błąd!
Wreszcie, kiedy przedarłyśmy się przez ogrom traw, pokrzyw i krzaczków dotarłyśmy do lasu, gdzie dalej drogi nie było!
A co było najlepsze?
Za nami ruszyła cała grupa! :D
Kilkanaście osób z psami znalazło się koło nas w lesie (dodatkowo ogrodzonym siatką!) :D
Po przejściu jeszcze kawałka przez las, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że coś tu nie gra i musieliśmy zawrócić.
Tą samą drogą.
Wróciliśmy na czerwony szlak i już po dokładnym przyjrzeniu się mapie skręciliśmy na właściwy szlak.

zdjęcie ukradzione od Ady :P

Osobiście, już przed wejściem w ten trawny labirynt miałam złe przeczucia - nie oznakowana droga, brak wydeptanej ścieżki, ale... chyba zbyt serio potraktowałyśmy te zawody i chęć zdobycia podium tak nas zamroczyła, że leciałyśmy na oślep nawet nie spoglądając na mapę.
I wiedząc, że za nami podążają inni zawodnicy, włączyło nam się "szybciej, szybciej, musimy być pierwsze"... to nas zgubiło :P

Po wróceniu na właściwy szlak, ruszyliśmy dalej i szczęśliwie dotarliśmy do pierwszego punktu.
Wszyscy tak pędzili, że zdążyłam tylko dać wody psu i sama trochę wypić, a hasło usłyszałam już od znajomej (nie miałam czasu podejść do słupka).
Po pierwszym punkcie ruszyliśmy na poszukiwanie drugiego.
I wtedy przełamałam swoją barierę - stwierdziłam, że tak nie może być (no i trochę, że nie dam rady, konkurencja była bardzo duża).
Postawiłam na coś, o co chodzi w tego typu wydarzeniach - na spacer, przyjemność, a nie wyścig szczurów.

Ludzie nas wyprzedzali, z kilkoma team'ami nawet zamieniliśmy kilka słów i kibicując wracającym z 25km trasy szliśmy sobie spokojnie.
Całe szczęście trasa wiodła przez las, a nie, jak w tamtym roku (częściowo) przez miasto.
Minęliśmy drugi punkt, w drodze do trzeciego mało brakowało, byśmy zobaczyli jakieś zwierzę :P
Po głosach z tyłu "O matko!" "On się boi bardziej ciebie, niż ty jego." wnioskuję, że mógł być to jeleń.

Przy trzecim punkcie (Bogu dzięki!) był bufet, gdzie pozwoliliśmy sobie na chwilę odpoczynku.
Alex się napił, ja coś zjadłam, wysypałam piasek z butów i ruszyliśmy dalej.

Była to najprzyjemniejsza część z całej trasy.
Dopiero na tych ostatnich odcinkach zdałam sobie sprawę, że fajnie jest czasem odpuścić ;)
Zdążyłam się też przyjrzeć mapie i skręcić we właściwą ścieżkę (a nie tak jak Ada, co pewnie wkrótce przeczytacie na jej blogu :P) tym samym dochodząc szczęśliwie na metę.
Przed metą z odległości kilkunastu metrów witała nas organizatorka z mikrofonem i tłum paparazzi (zdjęcia wstawię, jak tylko dostanę!) zagrzewających do walczenia o ostatnie metry :P
Niestety ze względu na pęcherz na pięcie i bolące nogi godnie doszłam ostatni odcinek.
Po dotarciu na metę i zapisaniu trasy z Endomondo okazało się, że zamiast planowanych 15, zrobiliśmy 20km!
Po incydencie przed pierwszym punktem chciałam być przynajmniej w pierwszej 15, o 10 już nie wspominając.
To, że nie byliśmy ostatni wiedziałam na pewno, więc po obejrzeniu siebie (znalazłam tylko jednego kleszcza, na ochraniaczu na nodze, całe szczęście się nie wbił) poszłam coś zjeść i porozmawiać (spotkaliśmy m.in Hanię z Fioną, której nota bene Alex się nie spodobał :P), a Pan Spaniel po wysępieniu kilku kawałków kiełbasy chwilowo poszedł spać w klatce.
Ostatnich, zagubionych zawodników przywieźli godzinę po naszym powrocie :P


Wreszcie nastąpiła dekoracja zawodników.
W naszej kategorii (kobiety, 15km) pierwsze miejsce zajęła osoba z czasem 2,40h, co jest dla mnie szokiem i równocześnie motywacją (mojego 4,10h nawet nie ma co porównywać :D), do treningów, (bo przez lato mocno to zaniedbaliśmy) jak mięśnie przestaną mnie już boleć po zakwasach :P

Rozdawanie dyplomów było od końca, a nas nadal nie wyczytali.
Minęli 15 miejsce i dochodzą do 10.
Dokładnie nie wiem, którzy byliśmy (8, 9 albo 10, czekam na wyniki), ale grunt, że w pierwszej 10, czyli tak, jak to sobie zaplanowałam (po modyfikacji wcześniejszych planów :P).
Po przyznaniu miejsc i losowaniu nagród (zgadnijcie, kto nic nie wygrał :P) zapakowaliśmy się do samochodu (z tymi samymi towarzyszami podróży co wcześniej) i wyjechaliśmy.
Pan Spaniel ładnie przespał (chyba, bo był podejrzanie cicho...) całą drogę i na miejscu po wyskoczeniu z auta oraz w autobusie był już grzeczny.
Do domu (ja) wróciłam padnięta, bo Alex po kąpieli... chciał się jeszcze bawić piłką!
Ja nie wiem, skąd on na to bierze energię :D

Podsumowując - nie do końca jestem zadowolona :P
Gdybyśmy nie zabłądziły już na samym początku i utrzymały tempo, kto wie, może stanęłybyśmy na wymarzonym podium?
Jednocześnie gdyby nie taki obrót spraw... nie miałabym okazji samodzielnie skorzystać z mapy i pomyśleć na spokojnie.
Teraz tylko motywacja do ćwiczeń jest jeszcze większa i na wiosnę postaramy się już pojechać gdzieś dalej poza Lublin ;)

Pozdrawiamy - A&A!