czwartek, 31 grudnia 2015

Czy jestem zadowolona z tego roku?

Po przeczytaniu Waszych podsumowań dostałam motywacyjnego kopa i... tak nam w skrócie minął rok :P
Zapraszam do lektury!

Styczeń

Nie robiliśmy nic szczególnego oprócz spróbowania swoich sił w agility -  Pan Spaniel był mega rozproszony i obsikał tunel, więc po trzech wejściach zrezygnowaliśmy :P

Luty

Zima była łaskawa (tj. bez utrudniającego życie śniegu), więc zaczęliśmy częściej wychodzić na dłuższe spacery.
Podobnie jak styczeń, był to ogólnie miesiąc odpoczynku.

Chwilowych wrażeń jednak nie zabrakło, bo znalazłam Bingo (husky), który kilka godzin późnej wrócił do właściciela :P
Aczkolwiek była to miła odmiana mieć (choć przez chwilę) dużego psa w małym mieszkaniu :P

Marzec

Tu zaczęło się robić ciekawiej, przyszła wiosna, więc chęć poprawy kondycji zwyciężyła nad lenistwem - rozpoczęliśmy ćwiczenia rozciągające i na piłkach :P

Doczekałam się też ZooParku, czyli jednego z większych wydarzeń zoologicznych na lubelszczyźnie (w tym roku także będzie!), na którym kibicowałam Adzie i Soni na ich pierwszych zawodach agility.

Kwiecień

Ćwiczeń na mięśnie ciąg dalszy, oraz zaliczony pierwszy samodzielny wiewiór na piłce gimnastycznej - byłam wtedy taka dumna <3

W kwietniu były też święta w gronie rodzinnym, przez co popsuła nam się relacja - dużo ludzi, stres, moja chwilowa nieuwaga i piękna blizna do końca życia na prawej ręce.

Maj

Dopiero w tym miesiącu zaczęliśmy się rozkręcać i tym samym do łask powróciły buty do biegania.
Masa treningów przygotowująca do naszego pierwszego dogtrekkingu, choć tydzień przed nie było tak wesoło - Alex okulał na przednią łapę po walce z wiejskim burkiem (niedomknięta furtka) - znowu stres i czekanie, jednak tabletki pomogły i już ze zdrową łapą uplasowaliśmy się na 5 miejscu.

Sezon grillowy w pełni :P

Czerwiec

Dla nas rozpoczął się plagą kleszczy, całe szczęście bez przykrych konsekwencji.
Jak to mówią "złego diabli nie biorą" i coś w tym chyba jest :D

Poza tym znowu się ruszaliśmy i udało mi się zmieścić 10km w godzinie, tym samym pobić swój własny rekord (sprzed miesiąca) :P

W czerwcu kupiłam też "Czarną księgę karmy dla zwierząt" i zaczęłam się bardziej uświadamiać odnośnie żywienia swojego psa (i siebie).

Był to też czas myślenia nad sprzętem biegowym (ekhem, którego nie mam do teraz :D) oraz łapania chrabąszczy :D

Lipiec

Czas wielkich upałów i tym samym błogiego lenistwa, oraz wizyta u (psiego) fryzjera.

Sierpień

Trzy lata razem, czyli mój pies się starzeje :P

Zaliczona socjalka, czyli pierwszy psi fotospacer w Lublinie (ale nie pierwsza sesja fotograficzna).

Pan Spaniel został pierwszy raz na tydzień sam (! beze mnie!) u babci.

No i koniec wakacji = znowu mniej czasu dla psa.

Wrzesień

Razem z Adą zaczęłyśmy wyjazdem na DCDC (tym razem z psami!) - dłuuuga jazda pociągiem i (prawie) super zachowanie Alexa na miejscu wśród tylu innych psów.

We wrześniu też porzuciliśmy starego "Diabła na czterech łapach" i przenieśliśmy się na nie mniej groźną "Złą kobietę i psa" - przyjęliście nas równie miło, za co dziękujemy <3

Było też trochę samokontroli i opanowania przy misce.

Październik

Nasz drugi w tym roku dogtrekking - poszedł gorzej niż pierwszy (niemniej i tak wylądowaliśmy w pierwszej 10 :P), ale wyciągnęłam już pewne wnioski, które postaram się wcielić w życie w przyszłym roku.

W końcu nauczyliśmy się trzymania przedmiotów w pysku <3 

Listopad

Niby miesiąc temu, a kompletnie nie pamiętam, co się działo :D
Chyba znowu trochę wyluzowaliśmy.

 Grudzień

Najlepszy czas na zakupy, nabyliśmy m.in. dysk sensoryczny (na którym staramy się ćwiczyć) i uwielbianą przez psa planetkę (nadal mam jedną do sprzedania!) :P

Wzięliśmy też pierwszy raz udział w Projekcie Prezent. Z powodzeniem!

Święta i przerwa od szkoły - ten miesiąc minął mi bardzo szybko.

Dodatkowo wybudowali nam w końcu wybieg (tak, u nas, też nie mogłam uwierzyć :D), więc chodzimy, aby młody wylatał się bez smyczy.
Możliwe, że będzie o tym post :P

_______________________________________________________________________________________

Ten rok nie był zły.
Ba, śmiem powiedzieć, że był to jeden z lepszych pod względem wydarzeń jak i zmian.
Mam wielką nadzieję, że następny rok i kolejne będą jeszcze lepsze.



Jakieś postanowienia?

Pod względem psa nie mam ich chyba aż tak wiele - na pewno zaliczyć kilka dogtrekkingów (nie tylko nasze lubelskie), pojechać na więcej psich wydarzeń (myślę o Dog Games oraz kilku teoretycznych seminariach).
Chcę także z dnia na dzień poprawiać naszą więź, a to jest ciężkie i już nie raz się o tym przekonałam.
W tym roku obowiązkowo też kastracja Pana Spaniela.
No i przydałoby się pouzupełniać blogowe zakładki...

Na koniec dziękuję Wam wszystkim za to, że wchodzicie, czytacie i motywujecie!
Od września nazbierało się 21 obserwatorów i ponad 2,500 wyświetleń.
A fanpejdż istnieje od niecałego miesiąca i już lubi nas prawie 50 osób!
Mam nadzieję, że za rok będzie Was tu jeszcze więcej!


Tymczasem życzymy jeszcze lepszego, obfitującego w sukcesy (oraz pracę, bo bez niej nie ma tego pierwszego) i realizację założonych planów, nowego 2016 roku! - A&A

piątek, 18 grudnia 2015

DIY - Jak zapakować prezent dla psiarza?

Do wigilii został mniej niż tydzień! Postów z prezentami dla psiarzy widziałam w tym roku już conajmniej kilka, ale jeśli kupimy już taki prezent, to jak oryginalnie go zapakować, żeby nikt się nie pomylił?

Dzisiaj kolejny post z serii DIY, czyli jak zrobić ozdobny papier do prezentów z psim motywem?
Potrzebne nam będzie tylko 5 rzeczy, które z pewnością każdy znajdzie w domu!
Zaczynajmy!


Potrzebujemy : 

  • ziemniak
  • jednokolorowy/szary papier do pakowania prezentów (najtańszy kupicie w księgarni za ok. złotówkę)
  • szablon (sylwetka psa dowolnej rasy wycięta z papieru)
  • nożyk
  • farby (najlepiej plakatowe)
  • ewentualnie wstążka do ozdobienia

krok 1 - Na samym początku musimy przygotować szablon, czyli wzór, jaki będziemy odbijali na papierze. W tym celu musimy wydrukować/narysować sylwetkę psa i ją wyciąć (ja dla ułatwienia właśnie tak zrobiłam).


krok 2 - Ziemniaka kroimy na pół i osuszamy chusteczką, żeby pozbyć się nadmiaru skrobi i wody. Teraz przykładamy nasz wzór do połówki ziemniaka i wycinamy go nożykiem. Nie nacinajmy za głęboko, 0,5cm spokojnie wystarczy.


krok 3 - Odcinamy resztę niepotrzebnych elementów, czyli wszystko co znajduje się dookoła naszego wzoru, aż zostanie nam wypukła sylwetka psa.

krok 4 (i ostatni) - Maczamy/malujemy nasz wzór w niewielkiej ilości farby (tak, żeby cała sylwetka zwierzaka była zakryta kolorem) i... odciskamy na papierze.
Możemy odciskać w rzędach lub losowo.
Świetny efekt daje pomieszanie kolorów - np. połowa na zielono i połowa na żółto.


Na koniec czekamy, aż farba wyschnie i już możemy zapakować nasz prezent.


Prawda, że proste i oryginalne?
Tak samo możecie zapakować prezenty dla swoich czworonożnych przyjaciół i położyć pod choinką, wtedy macie pewność, że nikt ich nie pomyli ;)

Powyżej prezentuje się właśnie pudło dla Kolesia z Projektu Prezent, które lada dzień zostanie wysłane.
Nie zebraliśmy wszystkiego, ale i tak jesteśmy bardzo wdzięczni - wszystkie dary w najbliższych dniach (najpierw muszę przesłać to zdjęcie! :P) możecie zobaczyć na naszym fanpejdżu ;)

Pozdrawiamy i życzymy udanych świąt - A&A!

piątek, 11 grudnia 2015

Mini (przed)zimowe zakupy!

Na początek wspomnę, że w końcu zdecydowałam się na założenie fanpejdża, zapraszamy do polubienia! ;)

Kolejny zakupowy post, zobaczcie, co uzbierało nam się od jesieni.
Nie ma w sumie tego aż tak dużo (serio, myślałam, że będzie tego więcej :P), właściwie same najpotrzebniejsze rzeczy... :D


karma Vitalin (1) - po odkrywczej informacji na blogu Amelii, że firma wyprzedaje karmy z -70% rabatem od razu poleciałam na ich stronę i całe szczęście załapałam się jeszcze na promocję.
Większe opakowania już nie były dostępne (może i dobrze), więc wzięłam dwa opakowania 2kg na próbę, bo Pan Spaniel ostatnimi czasy zrobił się baardzo wybredny.
Skład ma całkiem dobry i obyło się bez rewolucji po zmianie (nie mieszałam ze starą), a karma znika w zastraszającym tempie (jak na mojego psa), więc jestem dobrej myśli.

dysk sensoryczny (2) - miałam go w ogóle nie kupować, gdzieś ktoś napisał, że mało jest faktycznych ćwiczeń z wykorzystaniem tylko jednego dysku (i ja się z tym zgadzam), ale jak zobaczyłam cenę, jakość wykonania i dołączoną gratis mini-pompkę to stwierdziłam, że wymyślę jakieś ćwiczenia i z jednym dyskiem :D

planetka (3) - obiecałam sobie, że kupię taką piłkę mojemu psu i jak na razie powiem tylko, że jest szał!
Już zyskała miano najulubieńszej :P
PS. Mam do sprzedania nówkę sztukę, nieśmiganą, jeszcze z metką, rozmiar S, tylko biało-pomarańczową (świeci w ciemności po naświetleniu!).
Jeśli ktoś jest zainteresowany, to proszę o kontakt przez maila lub fanpejdża (link na samym początku posta)!

obroże od DogStyle (4) - efekt zakupów 1 grudnia :P
Po przerobieniu starej obroży mój pies praktycznie nie miał w czym chodzić (nie obrażę się jeśli nie uwierzycie, ale... tak właśnie było :D), więc musiałam coś kupić i postawiłam na klasyki, czyli dwie proste obroże.
Czekam jeszcze aż dojdzie jedna tasiemka z Kudłatego Arta (żebym mogła zamówić jeszcze jedną obrożę, oczywiście :D), no i marzy mi się Warsaw Dog... ale wszystko w swoim czasie :D

Tak w sumie to ten post wyszedł za krótki!
To znak, że powinnam chyba więcej wydawać na psa! :D

A już za tydzień kolejne, ciekawe DIY!

Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 4 grudnia 2015

DIY - Jak odnowić starą obrożę?

Dzisiaj krótkie DIY, ale na początek przypominam o Projekcie Prezent - nadal zbieramy dary dla Kolesia!
_____________________________________________________________________________________

Zapewne wielu z was ma w swojej psiej szafie zwykłą, parcianą obrożę na klips.
Taśma się starła/zniszczyła?
A może najzwyczajniej w świecie obroża się wam znudziła?

Dzisiaj pokażę, jak przy użyciu kawałka materiału i maszyny do szycia z łatwością odnowicie starą obrożę ;)


Potrzebujemy : 

  • obrożę, którą chcemy przerobić 
  • jeśli brakuje jej jakichś elementów - klips się połamał, czy kółko od smyczy zardzewiało to będziemy ich potrzebować, żeby wymienić - ten punkt można pominąć, jeśli obroża jest cała ;)
  • materiał - najlepiej dwa razy szerszy niż obroża i jeszcze centymetr po każdej stronie na zapas
  • maszyna do szycia (ręcznie będzie naprawdę ciężko)
  • ewentualnie podszycie - polar, polarek minky, ekoskórka czy siateczka

Ja do przeróbki użyłam starą, miętową obrożę na klips, okropnie powycieraną i trochę zardzewiałą (przy metalowych elementach) kupioną z drugiej ręki, więc swoje przeszła ;)
Zamówiłam nowe (niedługo znowu zakupowy post! :D), a tej postanowiłam podarować drugie życie.

Przed rozpoczęciem polecam dokładne przyjrzenie się obroży, żeby zapamiętać, w których miejscach, co i jak miała przyszyte.
Ostatni etap właśnie na tym polega ;)


krok 1 - Rozcinamy wszystkie szwy (przy mojej obroży to było wyzwanie, co tylko dobrze o niej świadczy!), wyjmujemy elementy (klips, regulator i kółko) i przygotowujemy materiał.
Tkaninę najlepiej dokładnie dociąć na tym etapie, żeby później nie wydłużać sobie pracy poprawkami.


krok 2 - Docięty materiał owijamy dookoła obroży (od ok. 1/3 szerokości) i resztę zawijamy do środka - materiał nie może nam "uciekać" z obroży przy szyciu.
Mam nadzieję, że wiecie, o co chodzi i widać to na zdjęciu :P
Spinamy klipsami, aby wszystko się równo trzymało.


krok 3 - Szyjemy. Najpierw od zawiniętej strony (nie tam, gdzie zawijaliśmy zapas materiału), aby w razie czego można było ewentualnie odciąć/ścisnąć bardziej materiał.
Na tym etapie przyszywamy też podszycie, jeśli planujemy je dodać, tylko pamiętajmy, aby przyłożyć je przed zszyciem całości, aby uniknąć podwójnych szwów.
Dla ułatwienia podszycie też zepnijmy sobie klipsami, jak we wcześniejszym kroku.


krok 4
- Gdy mamy już zszytą po obu bokach taśmę, czas zabrać się za nawlekanie dodatków, czyli klipsa (to najpierw), regulatora i kółeczka od smyczy.
I właśnie na tym etapie sprawdzamy, ile zapamiętaliśmy sprzed rozebrania obroży na czynniki pierwsze, ponieważ wszystko musi z powrotem trafić mniej więcej na to samo miejsce i w tej samej kolejności ;)
Po włożeniu wszystkiego jak należy zszywamy w trzech miejscach - pod regulatorem (upewnijcie się, że zszywacie ze sobą dobre części, ja musiałam dwa razy rozpruwać szew :P), przed kółeczkiem do smyczy i za nim.
Dobrze widać to na poniższym zdjęciu.


I w zasadzie to tyle, możemy cieszyć oczy nową-starą obrożą ;)
Jeżeli mamy tylko trochę czasu, zdolności i maszynę do szycia, możemy w krótkim czasie (mi zajęło to 2-3 godziny z przerwami na obiad i wymienianiem igieł w maszynie - tak, też nie jestem idealna :P) przerobić zużytą obrożę na coś nowego, a jeśli nie do końca wam wyjdzie, to nie będziecie aż tak żałować.

Koszt? Trochę czasu i 0zł ;)

Zrobicie? ;)

Pozdrawiamy - A&A!

czwartek, 26 listopada 2015

Ty też możesz być Świętym Mikołajem, czyli Projekt Prezent '15!

Nie lubię, bardzo nie lubię pisać o tym samym co wszyscy.
Jednak co zrobić, kiedy cel jest szczytny i serce samo rwie się żeby pomóc, a jeden, wyznaczony termin zbliża się nieubłaganie?
Zrobić wyjątek.



I dzisiaj, tak jak większość blogerów pragnę przedstawić wam "mojego" psa, który także czeka na swoich mikołajów ;)

Ja wiem, w Projekcie Prezent bierze udział tyle potrzebujących psów ogłaszanych na różnych blogach, że czytelnik nic, tylko powinien siedzieć i wysyłać to co potrzebne, a najlepiej to w ogóle zrezygnować z przyjemności i mieć worek pieniędzy, za który potem wspomoże wszystkie potrzebujące psy :P
Rozumiem, że nie każdy może pomóc, chociażby finansowo, żeby kupić karmę, ale z pewnością macie w domu zabawki, którymi wasz pies się już nie bawi, albo obrożę czy smycz z której wyrósł.
Warto dołożyć swoją małą cegiełkę, bo z nich zbuduje się duży dom ;)
Nie zapominajmy o tym!

To już druga taka akcja, więc na początek przypomnę regulamin :  
  •  Wybieramy bezdomnego psiaka przebywającego pod opieką Fundacji/hoteliku/domu tymczasowego.
    Pies nie może być pod opieką schroniska - chcemy mieć pewność,że paczka dotrze bezpośrednio do psiaka.
     
  • Bloger wybiera futro, które najbardziej oddaje tematykę jego bloga.
  • Zbiórka jest dobrowolna. Bloger nie czerpie z tego tytułu ŻADNYCH korzyści materialnych.
  • Termin zbiórki darów: do 14.12.2015.
  • Zbieramy (nowe bądź w bardzo dobrym stanie):
    Karmy
    Miski
    Zabawki
    Legowiska
    Preparaty odrobaczające
    Obroże/szelki
    Przysmaki
    Smycze 
  • Podarunki od czytelników przesyłane są pocztą/kurierem/paczkomatem na adres blogera (zapytaj o adres w mailu!) na koszt nadawcy (czytelnika).
    Na terenie swojego miasta bloger może prezenty odebrać osobiście.
  • Opiekun (dt/hotelik) obdarowanego psa przesyła zdjęcie paczki i czworonoga na adres mailowy blogera.

Każdy bloger może przystąpić do akcji.

Wybierając tego jedynego psa, któremu chcę pomóc, kierowałam się... no dobra, od samego początku wiedziałam, że pomogę spanielowi, a kiedy ostatnio mignęło mi na Facebook'u wydarzenie o rudym, zaniedbanym psie znalezionym na ruchliwej drodze to wiedziałam, że będę zbierać właśnie dla niego.

Historia Kolesia, bo tak spaniel ma na imię, zaczęła się 10 listopada, kiedy obcy ludzie wracając z poznańskiej wystawy zobaczyli na drodze jasną sylwetkę psa.
Na początku pies nie dał do siebie podejść i dopiero po zagonieniu go na podwórze pobliskiego gospodarstwa udało się go złapać.


Po wsadzeniu psa do samochodu zaczął unosić się nieznośny smród wydobywający się z uszu.
Po wizycie u weterynarza w uszach stwierdzono odmieńca pospolitego (Proteus vulgaris) i nieliczne drożdżaki.
Całe szczęście istnieje jakaś szansa na wyleczenie.



Dodatkowo pies ma siekacze zdarte aż do dziąseł, a mięśnie słabe, co może potwierdzać, że siedział gdzieś zamknięty, najprawdopodobniej w klatce (były problemy z włożeniem do niej psiaka w samochodzie, co może to potwierdzać).
Koleś prawdopodobnie ma 5-6 lat i oprócz zaniedbanych uszu nie ma większych problemów.
Boi się ciasnych klatek i jeszcze nie do końca ufa ludziom, ale lubi głaskanie i jest towarzyski.
Aktualnie przebywa w hoteliku koło Wieliczki i szuka DT, a najlepiej swojego własnego (doświadczonego!) domu.


Koleś przede wszystkim potrzebuje :

  • najlepiej dwóch misek dla długouchych psów (coś takiego)
  • obroży (max.40cm) i smyczy
  • preparatów (najlepiej firmy Vitasol) - olej z łososia, drożdże piwne lub spirulina
  • każdej ilości karmy Brit Care Adult Medium Breed Lamb&Rice (taka) + ew. smakołyki
  • legowiska
  • szczotkę pudlówkę i grzebień
  • jeśli ktoś posiada jakieś zabawki, to też chętnie zostaną przyjęte - nie wiadomo jeszcze, czy pies lubi/umie się bawić

Mam nadzieję, że dołączycie się do naszej zbiórki i spaniel dostanie przynajmniej część potrzebnych mu rzeczy.
Niedługo także Dzień Darmowej Dostawy, co można wykorzystać przy pomocy psiakom - dary zakupione 1 grudnia w wybranych sklepach za darmo dojadą do blogerów, którzy potem przekażą je dalej.
Oczywiście wszystko zostanie udokumentowane i przedstawione czytelnikom ;)

Jeśli ktoś chce pomóc biednemu Kolesiowi, proszę o maila - zakładka kontakt (link dla leniwych, którzy nie chcą przewijać strony do góry :P).
Na terenie Lublina (ew. Świdnika czy Lubartowa - tam, gdzie dam radę podjechać szynobusem) możliwe osobiste przekazanie darów.

Pozdrawiamy - A&A!

czwartek, 19 listopada 2015

Test - zielona fasolka od Zee.Dog!



Sporo osób o nią pytało i w końcu zmusiłam się coś napisać :P

Jak pewnie wiecie (albo i nie) fasolkę kupiłam już jakiś czas temu, w Warszawie na DCDC, a głównym powodem jej zamówienia był... wygląd! :D
Serio. Zabawka tak mi się spodobała, że musiałam ją mieć!
Zobaczcie, co jeszcze, oprócz wyglądu mi się w niej podoba ;)


Coś o firmie...

Zee.Dog to firma produkująca zabawki i akcesoria (obroże, szelki czy smycze), jeszcze dosyć mało popularna w naszym kraju.
W swoim asortymencie posiada m.in. aż 10 owocowo-warzywnych zabawek, które w Polsce można dostać jedynie na stronie Toys4Dogs.
Istnieje historia, że pomysł na owe zabawki zrodził się po tym, jak pies ich  twórców rozchorował się od niezdrowych przekąsek.
Właściciele postanowili coś z tym zrobić i stworzyli produkty, które mają przypominać o codziennej porcji warzyw/owoców nie tylko dla nas ;)

Do wyboru mamy pięć owoców - banan, gruszka, jabłko, kiwi i pomarańcza, oraz pięć warzyw - marchewka, bakłażan, kalafior, papryka i zielona fasolka.Każdy produkt ma przypisany stopień trudności, wskaźnik twardości i nieprzewidywanego odbijania - dzięki temu każdy znajdzie (przynajmniej powinien) zabawkę przystosowaną do swojego psa.


I coś o zabawce...

Jak wspomniałam wyżej, nawet nie zastanawiałam się nad kupnem tej zabawki.
No dobra - myślałam nad bananem i fasolką, ale gdy znalazłam recenzję Wymarzonego psa wiedziałam, że muszę napisać o czymś innym niż banan :P

Chciałam coś podłużnego, innego niż piłki, które już mamy, a jednocześnie różniącego się wyglądem od innych zabawek.
No i padło na fasolkę - totalnie zachwyciła mnie swoim wyglądem i przepadłam :P

Nie jest duża - 15cm długości idealnie mieści się do psiego pyska.

Przed zakupem obawiałam się trochę o materiał, z jakiego wykonana jest zabawka, na zdjęciach  wyglądał jak... plastik.
Myślałam, że to cienkie, plastikowe, ale gładkie tworzywo przypominające sztywną i twardą gumę.
Kiedy wreszcie odebrałam zabawkę, zostałam pozytywnie zaskoczona - miękka, gładka i sprężysta  guma okazała się być bardzo przyjemna w dotyku.



Gdy w internecie oglądałam zdjęcia fasolki, myślałam, że zabawka ma trzy otworki, ale bez "ścianek" w środku - tutaj niestety mocno się zawiodłam, kiedy okazało się, że takie ścianki istnieją i muszę przyznać, że jest sukcesem coś z nich wydłubać - to także tłumaczy tak wysoki poziom trudności :D
Szczerze mówiąc nie używamy jej jako zabawki na myślenie - raz, że nie wiem, co tam włożyć, dwa, bo ma naprawdę małe otwory (3,5cm x 3cm) i psi język tam nie wchodzi i trzy, bo mój pies nie potrafi wyciągnąć tego, co tam wsadzę i w końcu sama muszę to wydłubać :D
Raz włożyłam tam kostki białego sera - psu udało się wyciągnąć tylko dwie, chociaż, i to muszę przyznać - zabawka zmusiła go do myślenia, musiał się sporo nagłowić jak wyciągnąć ser, aż w końcu pomógł sobie łapą :P



Zabawka według tabelki za "nieprzewidywane odbijanie" dostała dwa punkty w skali pięciu - na twardej powierzchni (podłoga, chodnik) bardzo dobrze się odbija, a nieregularny kształt sprawia, że lata na wszystkie strony, co jeszcze bardziej interesuje (przynajmniej mojego) psa.
Na trawie jednak jest już ciężko sensownie ją odbić.

Zabawkę testowaliśmy głównie podczas wycieczek do lasu, gdzie na ziemi leżał już dywan z suchych liści, spośród których była doskonale widoczna dzięki swojemu nasyconemu, zielonemu kolorowi, ale na zielonym podłożu może być ciężko ją odnaleźć.

Na kąpiele w "naszym" zalewie o tej porze roku jest już za zimno (i za brudno), więc fasolka przeszła domowy test pływacki w misce z wodą - nie wiem, czy widać to na zdjęciu - nie jest całkiem zanurzona, unosi się pod powierzchnią, więc można ją zabrać na przykład na wakacyjny wypad nad jezioro.
Podejrzewam, że inne zabawki z tej serii również pływają ;)


 A jak z brudzeniem?

Ze względu na gładką powierzchnię zabawka nie brudzi się nadmiernie.
Żeby jakoś mocno ślizgała się od psiej śliny w ręce też nie zauważyłam - w porównaniu do zabawek o chropowatej czy materiałowej powierzchni.
Brud schodzi łatwo... jeśli tylko odpowiednio szybko umyjemy zabawkę.
Po ostatniej wycieczce do lasu, dosyć już brudną fasolkę wrzuciłam od razu do psiej szuflady.
Wczoraj, wyciągając ją do zdjęć musiałam porządnie umyć wodą, bo brud sam z siebie odpaść nie chciał, trzymał się mocno gładkiej powierzchni zabawki i szczoteczka musiała wkroczyć do akcji.
Oczywiście logo Zee.Dog'a brudzi się najbardziej i najtrudniej jest je dokładnie wyczyścić.


Jak dotąd, przeważają plusy, jednak jak dla mnie zabawka ma jeden spory minus - nie można zostawić jej sam na sam z psem.
Pan Spaniel należy do zacnego grona "pobiegnę, zatrzymam się w połowie i będę memłał, memłał i memłał aż coś się stanie", dlatego staram się wybierać mocniejsze zabawki, które po spotkaniu z psimi zębami nie ulegną po dwóch minutach.
Niestety tutaj się rozczarowałam, bo producent przyznał fasolce trzy na pięć punktów w skali twardości (to więcej niż połowa!), a wystarczy jedno złapanie zębami i guma ustępuje pozostawiając po sobie małe dziurki (szparki? przecięcia? nawet nie wiem, jak to nazwać...) i materiał już się rozszczepia.





Również istotną kwestią jest cena - ta waha się od niecałych 31zł za gruszkę czy kiwi do prawie 40zł za bakłażana, paprykę czy kalafiora (ten jest fajny i świeci w ciemności!)
Ja fasolkę kupiłam za 33,80zł, a wszystkie zabawki dostępne są tutaj.

Podsumowując - jest to interesująca zabawka o ładnym, niecodziennym kształcie, do wspólnej lub pod okiem właściciela zabawy.
Samodzielne wyciągnięcie przysmaków z pewnością zmusi do myślenia, a dosyć małe otwory skutecznie to utrudnią.
Cena jest adekwatna do jakości, choć trzeba uważać przy psach z mocniejszym zgryzem i nie zostawiać ich sam na sam z zabawką.

Już za 11 dni Dzień Darmowej Dostawy, Toys4Dogs bierze w nim udział...
Może też skusicie się na zabawkę z tej serii? :P


Marzyło mi się takie zdjęcie! :D


Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 13 listopada 2015

Co je twój pies?

Mój zapał do pisania na nowym blogu na chwilę odpłynął i obawiam się, że nieprędko dobije do brzegu (stąd przerwa na blogu) :P
Obleciałam większość Waszych blogów w poszukiwaniu inspiracji na jakiś ciekawy post no i nic!
Przyrzekłam sobie jednak, że tego bloga nie mogę zaniedbać i posty będą pojawiać się regularnie, a gdyby nie, to proszę się upominać!
I podesłać jakiegoś motywacyjnego kopa w dupę w razie czego :D

Okazało się, że na DIY, które obiecałam, muszę poświęcić trochę więcej czasu niż przewidywałam, dlatego tak odkłada się to w czasie.

Martwi mnie też, że jak nie było tydzień temu wpisu, to zniknął mi jeden obserwator - uprzejmie proszę o nierobienie takich numerów ("jak będą posty, to będę obserwować, jeśli zabraknie chociaż jednego, to nie").
Cieszę się, że jesteście ze mną, komentujecie i motywujecie, ale myślę, że rozumiecie także, że nie zawsze znajdzie się czas, żeby napisać posta (a to zajmuje go naprawdę sporo!), sprawdzić, czy nie ma błędów, wkleić zdjęcia i opublikować - to nie jest zajęcie na 5 minut.

Po wylaniu swoich żalów wracam z wpisem (mam nadzieję) dającym do myślenia.
Na początku zaznaczę, że nie jestem psim dietetykiem, moja wiedza opiera się wyłącznie na moich obserwacjach i przeczytanych artykułach, więc nie musicie się z tym zgadzać - ba, jeżeli znajdziecie gdzieś błąd, poprawcie mnie!

A więc... co je twój pies?
Myślę, że najczęstszą odpowiedzią na tytułowe pytanie będzie sucha karma.
I dzisiaj chcę się skupić na tym dość obszernym temacie.
Już od jakiegoś czasu zaczęłam interesować się tym, co je mój pies, a co za tym idzie uważniej czytać etykiety karm.
Dlatego też kupiłam książkę "Czarna księga karmy dla zwierząt", którą napisał niemiecki doktor Hans-Ulrich Grimm.
Planuję jej recenzję, ale jeżeli już teraz ktoś jest ciekawy, to tutaj można o niej poczytać ;)


Kurczak a mięso z kurczaka

źródło


Te dwa pojęcia są bardzo często mylone - to źle!
Mięso, jak sama nazwa wskazuje, jest mięśniem, kawałem ciężkiej, zwartej tkanki z której najczęściej robimy kotlety.

Tutaj posłużę się najbardziej popularnym zwierzęciem, jakim jest kurczak, ale z wołowiną, jagnięciną, czy innymi rodzajami mięs jest taka sama sytuacja.

Na początek chciałabym jednak wyjaśnić bardzo często mylącą różnicę - napisany na opakowaniu kurczak nie jest mięsem z kurczaka, czyli tym, co zjadamy na obiad

Pod samym słowem "kurczak" może kryć się wszystko - najczęściej jest to "ładniejsza" nazwa dla produktów ubocznych - łbów, dziobów, pazurów, czyli wszystkiego, czego nie chcielibyśmy podać swojemu psu.

Pod hasłem "mięso z kurczaka" znajdziemy tylko mięso i jest to gwarancja, że producent nie wciska nam żadnych produktów ubocznych zwierzęcia.

Unikajmy jednak mączek kostnych i mięsno-kostnych - to nie jest mięso!

Znalazłam bardzo pomocną tabelkę, która w skrócie to wszystko przedstawia.

kurczak = produkty uboczne z kurczaka (odpady z uboju), w dodatku w stanie surowym, czyli przed wysuszeniem (ważone wraz z zawartą w nich wodą)
mięso z kurczaka = mięso, ale zważone przed wysuszeniem
mączka z mięsa kurczaka lub suszone mięso kurczaka = mięso po wysuszeniu, a więc już bez wody, zostało zważone i użyte w takim stanie
mączka z kurczaka lub suszony kurczak = suszone produkty uboczne (żadne mięso)

Jednak jak widać w tabelce wyżej, mięso z kurczaka na pierwszym miejscu w karmie nie oznacza, że jest go najwięcej.
Dlaczego?


Zawartość wody w mięsie

Mięso zawiera wodę, jak wszystkie żywe tkanki - to dlatego kurczak na naszym talerzu jest miękki i soczysty.
Ale jak pełnowartościowe mięso z dużą zawartością wody mieści się do malutkich, suchych granulek karmy?
Przypomnę, że tkanka mięśniowa zawiera około 80% wody, czyli z jednego kilograma mięsa  uzyskamy tylko... ok. 200g suchej masy.
To bardzo niewiele, dlatego producenci karm decydują się na manipulowanie składami karm, aby  osiągnąć jak największe zyski dodając jak najmniej najważniejszego składnika.

Bardzo doceniam uwzględnienie tego aspektu w składzie karmy u (i jak na razie tylko!)  jednego producenta.

"zboża, mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego (8%*), roślinne ekstrakty białkowe, oleje i tłuszcze, produkty pochodzenia roślinnego, warzywa (suszony korzeń cykorii 1.1%), składniki mineralne.

*odpowiednik 16% nawodnionego mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego: minimum 4% kurczaka"

Z tego wynika, że "(świeże) mięso z kurczaka" na pierwszym miejscu w składzie jest tylko... chwytem marketingowym, aby przyciągnąć klienta.

Jak jeszcze jesteśmy robieni w bambuko?


Rozbijanie składników

Według prawa składniki w psiej karmie powinny być umieszczone malejąco, czyli na pierwszym miejscu powinien stać składnik, którego w karmie jest najwięcej.
Niestety, producenci karm najczęściej obchodzą ten przepis rozbijając składniki, których jest najwięcej  na kilka oddzielnych o różnych nazwach.
Takim sposobem mięso będzie na pierwszym miejscu, a że tuż za nim znajdziemy ryż biały, potem brązowy i mączkę z ryżu?
Kto by się tym przejmował?
A producent się cieszy...

Zboża, zboża, zboża!

Właśnie większość tego składnika zawierają prawie wszystkie karmy dostępne na rynku.
To źle, ponieważ pies jest mięsożercą i jego organizm nie jest przystosowany do jedzenia tak dużej ilości wypełniaczy.
Dawniej psy jadły tylko to co same upolowały, nikt im nie piekł zbożowych ciasteczek do uzupełnienia diety - w najlepszym wypadku zjadały żołądki zwierząt z zawartością.

Więc dlaczego dzisiaj w żywieniu psów dominuje ten najmniej potrzebny im składnik?

pszenica
, mąka pszenna, kukurydza, skwarki, mąka ryżowa, melasa buraczana, tłuszcz drobiowy, mączka rybna, tłuszcz wołowy, hydrolizat wątrobi, drożdże w proszku, kiełki słodu, marchew, chlorek sodu, wytłoki z jabłek, mieszanka ziół.

Czy na powyższym przykładzie widzicie, ile może być w karmie zapychaczy pochodzenia roślinnego?
I nie wiem, jak wy, ale ja tutaj mięsa nie widzę (no chyba, że skwarki, ale to też nie mięso!).

Taka karma jest normalnie sprzedawana w sklepach i wcale nie po najniższej cenie.



Produkty uboczne pochodzenia zwierzęcego i konserwanty, przeciwutleniacze czy barwniki

Na temat ubocznych produktów pochodzenia zwierzęcego (w skrócie UPPZ) bardzo ładnie pisze Inspektorat Weterynarii w Gdańsku :
"Produkty uboczne pochodzenia zwierzęcego - oznaczają całe zwierzęta martwe lub ich części, produkty pochodzenia zwierzęcego lub inne produkty otrzymane ze zwierząt, nieprzeznaczone do spożycia przez ludzi, w tym komórki jajowe, zarodki i nasienie."

Istnieją trzy kategorie klasyfikacji UPPZ :
- do usunięcia
- nie do spożycia przez zwierzęta
- nie do spożycia przez ludzi

W karmach dla zwierząt znajdują się odpadki tej trzeciej kategorii - nie do spożycia przez ludzi, a konkretnie:

"- krew, łożysko, wełna, pióra, włosy, rogi, ścinki kopyt, które pochodzą od żywych zwierząt które nie wykazywały żadnych oznak choroby przenoszonej przez ten produkt na ludzi lub zwierzęta

- skóry, skórki, kopyta, pióra wełna, rogi, sierść i futro pochodzące od martwych zwierząt, które nie wykazywały żadnych oznak choroby przenoszonej przez ten produkt na ludzi lub zwierzęta

- produkty uboczne pochodzenia zwierzęcego z drobiu i zajęczaków poddanych ubojowi w gospodarstwie, zgodnie z art. 1 ust. 3 lit. d) rozporządzenia (WE) nr 853/2004, które nie wykazywały żadnych objawów choroby przenoszonej na ludzi lub zwierzęta"

Czy to wygląda smacznie?
No właśnie...

A kto raz widział złej jakości marketową karmę, ten na pewno widział kolorowe "warzywne" ("a bo ten zielony, to na pewno z groszkiem, a pomarańczowy z marchewką"), albo "mięsne" ("brązowy z kurczakiem i ciemnobrązowy z wołowiną") granulki, ten spotkał się już z barwnikami w karmie.
Oprócz barwników znajdziemy tam jeszcze masę konserwantów o dziwnie brzmiących nazwach/skrótach, np. Butylohydroksyanizol (BHA) czy Butylohydroksytoluen (BHT).
Nawet ciężko to wymówić!

Więcej i szerzej na ten temat rozpisała się Dogosfera, dlatego tam odsyłam.


Marka

Kolejna ważna rzecz.
Ile razy kupiliście daną karmę, bo "jest polecana przez najlepszych weterynarzy"?
Myślicie, że dlaczego większość weterynarzy poleca karmę kiepskiej jakości (ze świadomością tego)?
Odpowiedź jest prosta - bo im płacą.
"Poruszająca troska o weterynarzy ma naturalnie powód: weterynarze są ważnym czynnikiem zwiększającym zyski, są pytani, gdy pojawiają się wątpliwości dotyczące żywienia małych ulubieńców.
A multikoncernom jest bardzo na rękę, gdy weterynarze stają się tubą przemysłowej ideologii karmienia." - tak pisze doktor Hans-Ulrich Grimm w wyżej wymienionej książce.
I co najlepsze - to prawda.
Weterynarze mają duży wpływ na wybór karmy, szczególnie dla osób niedoświadczonych w temacie jest to główny czynnik zakupu tej, a nie innej marki.
I przykre jest to, że w Polsce jest to bardzo częste.
Bo mało który gabinet nie jest przyozdobiony czerwoną lub różową marką.


Więc czym karmić psa?

Nie wiem, czy przestraszyłam kogoś tym wpisem :P
Mam jednak nadzieję, że choć trochę was uświadomiłam.
Na rynku mamy karm od groma, o niezliczonej ilości kształtów i wielkości, dla małych i dużych psów, szczeniąt i seniorów.
I bardzo dobrze!
Musimy tylko potrafić wybrać tą jedną igłę w stogu całego siana karm - to nie jest łatwe zadanie, dlatego trzeba szukać, sprawdzać, próbować i nie dać się nabrać!

Przyjmując pod swój dach psa z pewnością byliśmy świadomi niemałych kosztów z nim związanych (potwierdziła to m.im akcja "Psijacielu Drogi" promowana niedawno na blogach), a karma jest w sumie najważniejszym wydatkiem  (energią kosmiczną pies się nie pożywi, chociaż czytałam i o takich :D).
Nie każdego stać na dobrą karmę i ja jak najbardziej to rozumiem, ale warto wiedzieć co podajemy swojemu psu - jeżeli widzimy, że nie jest to karma wyższej jakości - warto kupować prawdziwe mięso w sklepie i dodawać je do karmy.
Urozmaicajmy psom jedzenie!
Czy my chcielibyśmy całe życie jeść to samo?

Inną opcją jest dieta BARF opierająca się na surowym mięsie.
Koszty są duże, ale jeśli sami przygotowujemy psu jedzenie = wiemy co je.
Jednak na temat tej diety trzeba być bardziej oczytanym :P

Czy po tym wpisie będziecie już bardziej świadomie wybierać karmę dla swojego pupila?
Mam nadzieję!

Pozdrawiamy - A&A!




piątek, 30 października 2015

Jesieni czas...

Dzisiaj znowu krótko i na temat, niestety bez zdjęć.
Miało być DIY, ale wiadomo, że w życiu nie zawsze wszystko wychodzi i czasem na coś trzeba poświęcić trochę więcej czasu (głupia maszyna!) :P
Za tydzień powinnam się już ze wszystkim wyrobić.

Tymczasem napiszę, jak sobie ostatnio żyjemy.

Po pierwsze - spacery.
Ilekroć pogoda i trochę wolnego czasu pozwala, jeździmy nad Zalew i spacerujemy "naszą" ścieżką po lesie.
Do tej pory pies na każdym takim spacerze chodził na smyczy automatycznej, bo i tak się nie oddala na więcej niż kilka metrów, a o spuszczeniu ze smyczy (w lesie!) nie ma mowy.
Ostatnio jednak postanowiłam mu trochę bardziej zaufać i zaczęłam go puszczać starym dobrym sposobem na "ze smyczą" (smycz przypięta do szelek ciągnie się luzem za psem).
Tak jak przypuszczałam - na początku dostał pierdolca "rany, jestem wolny, mogę iść gdzie chcę, zobacz, patyczek, rzucisz mi?", ale nie oddalał się.
Zdarzyły się sytuacje, kiedy wszedł głębiej w las za zapachem, totalnie mnie ignorując i wtedy musiałam po niego wejść, ale poza tym było większych problemów.
Tylko... musimy jeszcze kupić zwykłą smycz (wewnętrzna psia zakupoholiczka - "tak!") przeznaczoną tylko do takich spacerów - podszycie z siateczki w rączce od smyczy niestety nie zdało egzaminu - tym sposobem mam kolejny pretekst na wydanie pieniędzy na psa :P
Oprócz tego, jeśli na tygodniu nie mogę pozwolić sobie na takie wyjście, staramy się wychodzić na przynajmniej jeden długi spacer, najlepiej wieczorem, czego, jak na razie udaje mi się dotrzymać.

Kolejnym punktem są sztuczki.
PanSpaniel potrafi już ładnie trzymać rzeczy w pysiu <3
Nie do wiary, że jeszcze jakiś czas temu myślałam, że mój pies NIGDY nie będzie w stanie wziąć przedmiotu do pyska na moją prośbę, była to jedna z tych sztuczek "tonigdysięnieuda", a wystarczyło tylko znaleźć sposób...
Żebym ja w innych rzeczach też była taka mądra... :P
Zaczęliśmy też "smutaska", czyli kładzenie głowy.
Alex przy tej sztuczce tak kombinuje, że chyba wyklikamy też krzyżowanie łapek :D

A z negatywów... ciągle mamy problem z agresją do samców - ilekroć jakiś pies pojawi się na horyzoncie (najlepiej bezdomny), to na grzbiecie od razu "jeż" i warczenie pod nosem.
Ostatnio aż musiałam nim potrząsnąć (dosłownie), żeby wrócił do rzeczywistości.
Przy krzaczku też potrafi burknąć pod nosem.
W tej sytuacji czekam tylko na wiosnę - mam nadzieję, że wtedy uda się go w końcu pozbawić jajek i tych  cyrków będzie mniej.
Teraz, w prawie już zimowym okresie, nie ma żadnych psich wydarzeń, gdzie moglibyśmy poćwiczyć przebywanie w pobliżu dużej ilości psów, czego bardzo żałuję, bo musimy czekać aż do wiosny.

No i w końcu kupiliśmy dysk sensoryczny, więc już niedługo zaczynamy ćwiczyć :D
Zna ktoś jakieś filmiki odnośnie ćwiczeń na dysku? Chętnie zobaczę ;)


Tymczasem zapraszamy na kolejną notkę za tydzień ;)
Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 23 października 2015

Test - karma Doctor Dog Jednobiałkowa wołowina bez zbóż.

Stali czytelnicy naszego starego bloga może pamiętają, że już kiedyś nawiązywaliśmy współpracę z marką Doctor Dog ;)
Niedawno odezwała się do mnie pani Ania i zaproponowała kolejne testy, tym razem karmy, która niedawno weszła na rynek.

Jesteście ciekawi?



COŚ O KARMIE...

 Doctor Dog, jest jedną z niewielu karm, które przygotowuje się z naturalnych składników - "Wszystkie składniki, poza mączkami mięsnymi, są jakości przeznaczonej dla ludzi (są dopuszczone do spożycia przez ludzi). ".
Producent zapewnia, że nie znajdziemy tam barwników, zlepiaczy,  poprawiaczy smaku, czy sztucznych konserwantów.
Firma produkuję karmę w czterech rodzajach smakowych dla średnich, dużych i ostatnio także małych psów.
Więcej można dowiedzieć się na ich stronie lub facebooku ;)



OPAKOWANIE

Rzecz istotna, która czasami również wpływa na wybór tego, co nasz pies będzie jadł.
Ja opakowania karm Doctor Dog uwielbiam!
Jest prosto i minimalistycznie, a ozdobna czcionka przykuwa uwagę .
Przy jedno- i trzykilogramowych opakowaniach karma zapakowana jest w cienką papierową torbę (wykonaną z makulatury = przyjazna dla środowiska), która w środku skrywa foliowy woreczek ze smaczną zawartością.
Dzięki takiemu opakowaniu nie ma szans, żeby karma wysypała się przy rozerwaniu zewnętrznego opakowania.
Większe opakowania (6 i 12kg) są pakowane po 3kg do mocnych, białych worków, dzięki czemu produkt zostaje dłużej świeży, a na wyjazd poręczniej jest zabrać jeden 3kg worek niż tysiąc mniejszych.
Oczywiście większe worki zapakowane są w równie stylowe, tekturowe pudła ;P


DLA KOGO?

Karma Doctor Dog Jednobiałkowa wołowina bez zbóż jest przeznaczona głównie dla psów dorosłych i seniorów średnich i dużych ras, powyżej 3 roku życia.
Firma ma w swojej ofercie już karmy dla dużych i małych psów, z drobiem, czy wołowiną, ale w tym wypadku pomyślała również o starszych psach, dla których większe i nieregularne kawałki takiej karmy mogą być wyzwaniem.
Dobrze by było, gdyby producent pomyślał również o wersji dla szczeniaków i młodych psów, bo nie znalazłam takiej wersji ;)


PIERWSZE WRAŻENIE

Zapach karmy jest dość intensywny (wyczułam go jeszcze zanim otworzyłam papierową torbę), nie śmierdzi jak typowa karma, ale... czuć zioła i owoce!
A konkretnie, przy bardzo bliskim powąchaniu zapach kojarzy mi się ze świeżo upieczoną dynią (co jest dziwne, bo nie ma jej w składzie) :D
Po otwarciu zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo karma wyglądem przypomina nieco karmę dla królików! :P
Gdyby nie zapewnienia producenta, że w karmie znajduje się mięso, myślałabym, że ktoś się pomylił i wysłał nam nie to co trzeba :D

Karmy Doctor Dog są znane z oryginalnych kształtów chrupek, w tej wersji również tak jest!


KSZTAŁT, WIELKOŚĆ I WYGLĄD

Granulki karmy to pojedyncze, podłużne wałeczki, które mają różną długość i przede wszystkim są lekkie i suche, dzięki czemu da się je pokruszyć w palcach.
Wspominałam, że to karma również dla seniorów?
Starsze psy z pewnością lepiej poradzą sobie ze zjedzeniem karmy w takiej formie, niż w postaci ciężkich i twardych granulek.
W karmie również wyraźnie widać kawałki owoców, warzyw czy nasion (na przykład lnu).
Mają średnicę ok. 1cm.


SKŁAD I DAWKOWANIE

Przejdźmy teraz do najważniejszej części, a mianowicie składu.

SKŁAD: 30% mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego (mięso wołowe); 26,6% warzywa (marchew suszona, pasternak suszony, natka pietruszki suszona); produkty pochodzenia roślinnego (nasiona lnu; Yucca Schidigera); 8% owoce (jabłka suszone, gruszka suszona); drożdże; nasiona (lucerna); zioła (pokrzywa); glukozamina; siarczan chondroityny; mięczaki i skorupiaki (małż nowozelandzki, chitosan); ryby i produkty rybne (chrząstka rekina).
DODATKI: Witaminy: IU/kg: Witamina: A (E 672) 8 000; Witamina D3 (E 671): 800; Witamina E: 50 mg/kg; Witamina B1: 1 mg/kg; Witamina B2: 6 mg/kg; Witamina B6: 1.55 mg/kg; Witamina K: 0.1 mg/kg; Witamina B12: 35 µg/kg; Biotyna: 1600 µg/kg; Niacyna: 10 mg/kg; Kwas pantotenowy: 15 mg/kg; Kwas foliowy: 0.285 mg/kg; Chlorek choliny: 1000 mg/kg; Tauryna: 0,6 g/kg; L-Karnityna 90 mg/kg; CLA C18: 2 (sprzężony kwas linolowy): 25 mg/kg
Związki pierwiastków śladowych: E1 Żelazo (siarczan żelaza (II), monohydrat): 36 mg/kg; E1 Żelazo (chelat żelazowy wodzianu glicyny): 24 mg/kg; E2 Jod (jodek potasu): 1.306 mg/kg: E4 Miedź (siarczan miedzi, pentahydrat): 5.75 mg/kg; E4 Miedź (chelat miedziowy wodzianu glicyny) 2.25 mg/kg: E5 Mangan (tlenek manganu (II)): 5.3 mg/kg;
E5 Mangan (chelat manganowy wodzianu glicyny): 1.5 mg/kg; E6 Cynk (chelat cynkowy wodzianu glicyny): 25 mg/kg; E6 Cynk (tlenek cynku): 47.5 mg/kg; E6 Cynk (siarczan cynku (II), monohydrat): 57.5 mg/kg; E8 Selen (selenian (IV)sodu): 0.45mg/kg.

Wielkim plusem w karmie jest brak zbóż i (najczęściej uczulającego) kurczaka, a zamiast nich znajdziemy wołowinę, która jest jedynym źródłem białka zwierzęcego, dzięki czemu nadaje się dla psów alergików.
W karmie nie znajdziemy konserwantów, barwników, substancji zapachowych czy smakowych.
Nie pęcznieje ona również w żołądku psa, tak jak większość karm dostępnych na rynku.
Jak pisze producent, Yucca, Chlorofil czy chelat cynku ograniczają brzydkie zapachy z pyska, odchodów (chyba wiemy, jak bardzo "aromatyczne" są koopy :P) czy cieczki.
W karmie występuje także glukozamina, czy muszle ostryg, których zadaniem jest wspomaganie stawów.

Doctor Dog jest pozbawiona również mączki mięsno-kostnej, ale martwi mnie jednak informacja na stronie producenta, że karma nie zawiera mięsa dehydratyzowanego (pozbawionego wody), gdyż tak naprawdę mięso najpierw trzeba wysuszyć, żeby znalazło się w suchej karmie.

W takim wypadku nie wiemy, czy te 30% mięsa w produkcie jest świeże, czy już po wysuszeniu.
Przydałaby się taka informacja na opakowaniu.

Dawkowanie karmy jest według mnie trochę za wysokie, Alex, który waży 15kg powinien dostawać aż 240g karmy na dzień (gdzie normalnie dostaje ok.180g, a i tak nie zjada wszystkiego :P).
Możliwe, że spowodowane jest to tym, że karma jest dosyć lekka, ale licząc to na porcje, mój pies w tydzień musiałby zjeść ok. 1,7kg, a w miesiąc prawie 7kg!
I tu dochodzimy do...


CENA

Kilogram karmy kosztuje ok. 30zł, trzy kilogramy już niecałe 80zł (27złkg), a za 12kg będziemy zmuszeni zapłacić prawie 230zł (20zł/kg).

Czy to dużo?
Porównując z innymi bezzbożowymi karmami - sądzę, że tak.
Porównując stosunek cena-skład - myślę, że również.
Nie jest to bardzo drogi produkt, ale na kieszeń Zwykłego Posiadacza Psa to może być już trochę za dużo.

Jeżeli jednak mamy (starszego) psa, który nie toleruje zbóż czy kurczaka w karmie, bądź po prostu chcemy spróbować czegoś nowego, to nie widzę przeszkód, żeby pokusić się przynajmniej na mniejsze opakowanie karmy ;)

A co na to sam tester?



A PO ZJEDZENIU KARMY...

Pan Spaniel ostatnio zrobił się bardzo wybredny, mało którą karmę ruszy, a jeśli jest to jakaś nowość, zazwyczaj ma problemy żołądkowe i biegunkę.
Tą karmę polubił i naprawdę widać, że mu posmakowała :D
W każdym bądź razie miska była czysta (co nieczęsto się zdarza w przypadku suchej karmy!)
Karma jako karma nie wystarczyłaby nam na długo, dlatego stwierdziłam, że trochę zużyjemy ją w postaci nagród (jak wspomniałam - łatwo się łamie na mniejsze kawałki), a resztę będzie jadł z miski.

Po mniej/więcej tygodniu stosowania mogę stwierdzić, że...
  • pies chętnie na nią pracuje/wyjada karmę do czystej miski
  • "zapach psa" (w różnym tego słowa znaczeniu) stał się mniej intensywny
  • odchody są małe, zwarte i nie śmierdzą, ich ilość też jest normalna
  • nie zauważyłam, aby karma wpłynęła w jakiś sposób na sierść (możliwe, że przy dłuższym stosowaniu byłoby to widoczne)
  • zapach z pyska troszeczkę się poprawił
  • brak gazów
Podsumowując - nie jestem w stanie ocenić efektów  stosowania tej karmy, jeden kilogram to za mało, aby powiedzieć o niej coś sensownego.
Widać jednak, że jest to dobra karma, jak pisałam wcześniej, Alex jest strasznie wrażliwy na jakąkolwiek zmianę w diecie - Doctor Dog był podany bez stopniowego wprowadzania (mieszania z inną karmą) i było okej, żadnej biegunki, bączków czy grania w kiszkach.

Dla przeciętnego psiarza cena za karmę może trochę odstraszać i myślę, że mało kto mógłby sobie pozwolić na dłuższe karmienie psa tą karmą (mam na myśli psy nieuczulone, którym nie przeszkadza kurczak w karmie), ale musimy sobie zdawać sprawę, że im lepszy produkt wyprodukowany z lepszych składników, tym jest droższy.
I to nie dotyczy wyłącznie karm dla psów ;)


Wbrew pozorom, Alexowi karma bardzo smakuje - powodem takich min było po prostu przerwanie popołudniowej drzemki :D
I tak, wiem, jak wyglądają zdjęcia, nie jestem z nich ani trochę zadowolona, ale od ponad tygodnia cały dzień pada deszcz i jest pochmurno, po prostu nie ma szans na zrobienie lepszych.
W następnej recenzji się poprawię!

Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 16 października 2015

Jesienno-zimowe plany.

Dzisiaj dla odmiany krótko i na temat :P

Początek kalendarzowej jesieni minął niecały miesiąc temu, więc kiedy zaczyna się robić ciemno, zimno i nieprzyjemnie, stawiamy na wszelkie ćwiczenia w domu.
W tym roku mam ambitne plany na ten okres.
Nie tworzę żadnych ograniczonych czasowo wyzwań i nie przepadam za braniem w nich udziału, dlatego, że czas leci i leci, chęci nie zawsze się znajdą, aż nagle przychodzi koniec wyzwania i okazuje się, że jesteśmy w czarnej... no, wiecie czym :P
Dlatego wyznaczyłam sobie w miarę nieograniczony czas na realizację moich planów aż do wiosny, kiedy to będzie można normalnie wyjść na dwór i mieć pewność, że twoja głowa nie odleci w bliżej niezlokalizowane miejsce lub z dłoni nie zrobią się sople lodu :P
A więc...


Co zamierzamy ruszyć?

ćwiczenia na mięśnie - gdy w zimie nie zawsze mogę zapewnić mojemu psu ruch na świeżym powietrzu (momentalnie tworzące się kule śniegowe na łapach), stawiam na aktywność w domu.
Jeszcze nie zaczęliśmy przygotowań do nabierania ciałka, zostawiam to na początek zimy, aż spadnie śnieg.
Dodatkowo muszę jeszcze kupić dysk sensoryczny, tylko czekam na jakąś okazję :D

sztuczki - przez lato zaniedbaliśmy również ćwiczenia umysłowe, dlatego na tą porę roku mam już przygotowaną listę.
Zapiszę i tutaj.
  • trzymanie przedmiotów w pysku - tą sztuczkę zaczęliśmy już w sobotę i jak na razie dobrze nam idzie, musimy jeszcze tylko przedłużyć czas i wprowadzić komendy
  • ukłon
  • turlaj się
  • zdechł pies
  • zawijanie w kocyk (najpierw musimy opanować turlanie i trzymanie)
  • nakładanie kółeczek na patyk

psie DIY
- mam już kilka pomysłów, a co z tego wyjdzie? :P

ogarnięcie móżdżku przy odgłosach z klatki/domofonu & przy wchodzeniu gości do mieszkania - to ostatnio jedne z naszych większych problemów, spaniel jest strasznie pobudzony, gdy tylko usłyszy jakiś dźwięk na klatce schodowej (całe szczęście mieszkamy na ostatnim piętrze, więc nie jest najgorzej).
A jak jeszcze zadzwoni domofon!

Przy wchodzeniu do domu również jest tragedia - skaczący i drapiący pies, który nie daje się spokojnie rozebrać z pewnością nie jest najprzyjemniejszą rzeczą o której myślimy w takim momencie.

dotykanie przednich łap - dalej ćwiczymy kontrolę nad sobą, ale łapy to szczególnie wrażliwy temat.
Czas pokazać psu, że niekoniecznie musi tak być.

Nie jest tego dużo, wydawało by się, że (tylko!) pięć głównych tematów (no, może więcej, bo niektóre podzielone są na poszczególne etapy) i w sumie 5 miesięcy to aż za dużo, ale ja wiem, że ten okres minie baaardzo szybko i zaraz zastanie nas wiosna :P
Za jedne rzeczy musimy wziąć się ostro do pracy, inne są tylko urozmaiceniem, które możemy odłożyć na trochę później, ale już teraz zaczynamy realizować niektóre punkty i mam nadzieję, że zdążymy przed marcem :P

A Wy?
Macie jakieś plany na ten najmniej przyjemny okres w roku?
Podzielcie się w komentarzach!
A nuż coś jeszcze wyląduje na naszej liście?


PS. Dziękuję za już ponad 1000 wyświetleń i komentarze, nie zapominajcie o nich, bo bardzo motywują do dalszego pisania!

Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 9 października 2015

Powakacjne nowości!

Jak już wcześniej pisałam, uwielbiam takie posty, a oglądanie ich u innych jest jeszcze lepsze :D
Dzisiaj (a mamy już październik!) pokazuję, co nagromadziliśmy mniej więcej od początku wakacji.

Od kiedy mamy nowego laptopa, a na starym został mój ulubiony GIMP, chętnie poznaję internetowe programy do obróbki zdjęć i przy pisaniu tego posta... przepadłam w czcionkach :P
Dlatego dzisiejsze zdjęcia są ponumerowane (chociaż widzę, że robicie to najczęściej przy "psiej szafie", a nie zakupach ;)).



kocyk Dog Chow (1) - odkąd wypatrzyłam go w internetach, zawsze chciałam wejść w jego posiadanie :P
Wszyscy zachwalali, że nie łapie sierści (jak na razie to prawda, chociaż pies miał okazję spać na nim tylko podczas jazdy samochodem na dogtrekking, a na dodatek solidnie go ochrzcił i pierwsze pranie ma już za sobą :P), jest taki cudowny, normalnie oh i ah.
W końcu udało mi się go kupić w Warszawie, na zawodach Dog Chow Disc Cup za całe 20zł (już wspominałam, że wahałam się nad jego zakupem... ale sami widzicie, jak wyszło :P).
Chociaż nie grzeje porządnie (przetestowane w pociągu na moich nogach!), jak na przykład polar, to jestem zadowolona z zakupu.

frisbee Dog Chow (2) - gratis do kocyka.
Było ich więcej, ale nam potrzebne nie są, bo w latające psy się nie bawimy.
Ten jeden zostawiłam sobie na pamiątkę.

szelki Hurtta Y (3) - najlepsze szelki ever!
To już nasza trzecia para szelek z tej firmy (pierwsze były norwegi, potem Y, ale zielone, które mi się znudziły - oczywiście dwie wymienione przed chwilą pary sprzedałam, nie jestem aż tak bogata :D) i nie zamienię ich już chyba na żadne inne.
Są warte swojej ceny i godne polecenia.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć, Alex ma rozmiar 70 ;)

silikonowe tubki (4) - zakupione na samym początku wakacji w Rossmannie (teraz już wycofane z oferty).
Najpierw kupiłam mniejszą dla psa (zgadnijcie, kto jest bardzo męskim samcem i ma różową tubkę :D), a potem stwierdziłam, że mnie też się taka przyda.
Jest świetnym dozownikiem pasty wątróbkowej (przepis tutaj) czy owocowego musu.

zielona fasolka od Zee.Dog (5) - zabawka z grupowego zamówienia (Toys4Dogs) z Warszawy.
Długo wahałam się pomiędzy bananem i fasolą, jednak, jak sami widzicie, zwyciężył... ładniejszy wygląd :P
Szykuję jej recenzję, więc czuwajcie!

jelenie "bobki" od O'Canis (6) - kolejny zakup z Rossmanna, który uważam za bardzo udany.
Smaki świetne motywują psa, są dosyć twarde i trzeba trochę siły, żeby pokruszyć je palcem.
Osobiście podoba mi się ich zapach :D

polarowa derka (7) - kupiona gdzieś przy okazji, z bardzo dobrej jakości polaru.
Zapytacie, po co mojemu psu (któremu przy wyjściu na spacer nie przeszkadza żadna pogoda - nie istotne, czy pada śnieg, deszcz, jest mróz, upał - nic, zawsze chętnie wyjdzie na spacer :P) derka?
Po kąpieli, kiedy w mieszkaniu czasem jest chłodniej, po jakimś czasie pies zaczyna się trząść jak galareta i jest mu wyraźnie zimno.
Książę nie ma zwyczaju leżeć pod kocami, więc postanowiłam mu sprawić jego prywatny w trochę innej formie :P

światełko do obroży (8) - kupione (oczywiście znowu w Rossmannie, za jedyne 8zł) z myślą o wieczornych spacerach.
Po zakupie przypomniałam sobie jednak, że mamy dosyć dobrze oświetlone osiedle :P
Jeszcze nie testowane, ale świeci mocnym, białym światłem (ciekawe przez ile czasu mi tak fajnie poświeci...).
Za taką cenę jestem zadowolona.

silikonowa miska (9) - kupiona pod koniec lata na wyprzedaży w Kakadu.
Jest to już nasza druga taka miska i w podróży nie uznaję już żadnych innych.


I rzeczy, których nie widać na zdjęciu...

nowa karma Doctor Dog - przyjechała dzisiaj wieczorem, więc nie zdążyłam już zrobić zdjęcia.
Zaczynamy testy i niebawem będziecie mogli przeczytać coś więcej ;)

bandaże samoprzylepne - długo wyczekiwałam na darmową dostawę w Karusku i pod koniec września w końcu się doczekałam.
Paczka dzisiaj została wysłana, więc jestem ciekawa, czy ustosunkowali się do moich uwag o kolorze :P

Szczerze mówiąc myślałam, że będzie tego trochę więcej, jednak chyba nie jest ze mną aż tak źle :D

Do następnego postu!
Pozdrawiamy - A&A!

niedziela, 4 października 2015

III Lubelski Dogtrekking - "Łapa na szlaku"!

Uwaga, znowu tasiemiec! :P

Dzień pełen emocji - tak mogę określić wczorajszy trzeci już, lubelski dogtrekking.
Wyruszyliśmy rano, najpierw autobusem pod dworzec, skąd potem zgarnęli nas inni uczestnicy.
Szczerze mówiąc, pierwszy raz jechaliśmy z kimś obcym samochodem :D
Alex siedział w bagażniku w klatce, na początku trochę się buntował (no bo jak to - on siedzi sam z tyłu, a ja miziam inne pieski?), ale potem uspokoił i podróż minęła w miarę komfortowo :P
Tym bardziej, że pola o tej godzinie (ósma rano) wyglądają bajecznie...

Po dotarciu na miejsce zabrałam i uporządkowałam cały swój majdan, po czym poszliśmy odebrać pakiet startowy.
W tym roku do pakietu dodawane były żółte wstążki dla psów, które potrzebują przestrzeni w kontaktach z innymi psami - uważam to za bardzo dobry pomysł, szczególnie na tak dużej imprezie.
My dla bezpieczeństwa swoją wstążkę też odebraliśmy, ale gdzieś po drodze nam się zgubiła (do teraz nie wiem jak, bo była mocno zawiązana :P).

W tej edycji postawiłyśmy znowu na krótszą trasę (15km), bo razem z Adą od Soni i Kermita miałyśmy ambitny plan stanąć na podium :P
Po załatwieniu wszystkich formalności stanęliśmy z boku i podczas oczekiwania na start jeszcze raz przejrzałam plecak zabierając tylko to, co niezbędne.
Dużo psów (szczególnie samców), ludzi i dosyć mały teren sprawiły, że Alex rzucał się chyba na każdego psa.
Niemożliwe było przejście środkiem, bo jak nie on, to inny pies zaczynał akcję i momentami nie było nic słychać.
A wystarczył tylko jeden, niby nic nie znaczący gest.
Tuż przed odprawą techniczną rzucił się z zębami na Kermita i przypadkiem dziabnął mnie w udo - nie mocno, ale szrama i siniak został - mimo to i tak wystartowaliśmy.
Nie jestem z niego zadowolona, pokazuje mi, że musimy częściej bywać w większej grupie psów i się powolutku ogarniać, bo tak dalej nie może być.

Po ponownym omówieniu naszego planu, razem z Adą ustawiłyśmy się najbliżej bramki startowej i po magicznym "start!" ruszyłyśmy biegiem.
Przez pierwsze kilkaset metrów wszystko szło (i biegło) tak jak to postanowiłyśmy, wyprzedziły nas tylko bardziej doświadczone osoby, z lepszą formą :P
Problem pojawił się już przy drugim rozwidleniu dróg.
Mieliśmy wybór - w prawo i w lewo czerwonym szlakiem lub... prosto przez trawę wysokości 1,5m, gdzie jedyną drogą były ślady opon...
Ada biegła przodem i widząc, że pierwsza grupa pobiegła prosto, przez trawę stwierdziła, że to dobra droga (no bo skoro oni poszli?).
Niewiele myśląc ja ruszyłam za nią i... to był błąd!
Wreszcie, kiedy przedarłyśmy się przez ogrom traw, pokrzyw i krzaczków dotarłyśmy do lasu, gdzie dalej drogi nie było!
A co było najlepsze?
Za nami ruszyła cała grupa! :D
Kilkanaście osób z psami znalazło się koło nas w lesie (dodatkowo ogrodzonym siatką!) :D
Po przejściu jeszcze kawałka przez las, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że coś tu nie gra i musieliśmy zawrócić.
Tą samą drogą.
Wróciliśmy na czerwony szlak i już po dokładnym przyjrzeniu się mapie skręciliśmy na właściwy szlak.

zdjęcie ukradzione od Ady :P

Osobiście, już przed wejściem w ten trawny labirynt miałam złe przeczucia - nie oznakowana droga, brak wydeptanej ścieżki, ale... chyba zbyt serio potraktowałyśmy te zawody i chęć zdobycia podium tak nas zamroczyła, że leciałyśmy na oślep nawet nie spoglądając na mapę.
I wiedząc, że za nami podążają inni zawodnicy, włączyło nam się "szybciej, szybciej, musimy być pierwsze"... to nas zgubiło :P

Po wróceniu na właściwy szlak, ruszyliśmy dalej i szczęśliwie dotarliśmy do pierwszego punktu.
Wszyscy tak pędzili, że zdążyłam tylko dać wody psu i sama trochę wypić, a hasło usłyszałam już od znajomej (nie miałam czasu podejść do słupka).
Po pierwszym punkcie ruszyliśmy na poszukiwanie drugiego.
I wtedy przełamałam swoją barierę - stwierdziłam, że tak nie może być (no i trochę, że nie dam rady, konkurencja była bardzo duża).
Postawiłam na coś, o co chodzi w tego typu wydarzeniach - na spacer, przyjemność, a nie wyścig szczurów.

Ludzie nas wyprzedzali, z kilkoma team'ami nawet zamieniliśmy kilka słów i kibicując wracającym z 25km trasy szliśmy sobie spokojnie.
Całe szczęście trasa wiodła przez las, a nie, jak w tamtym roku (częściowo) przez miasto.
Minęliśmy drugi punkt, w drodze do trzeciego mało brakowało, byśmy zobaczyli jakieś zwierzę :P
Po głosach z tyłu "O matko!" "On się boi bardziej ciebie, niż ty jego." wnioskuję, że mógł być to jeleń.

Przy trzecim punkcie (Bogu dzięki!) był bufet, gdzie pozwoliliśmy sobie na chwilę odpoczynku.
Alex się napił, ja coś zjadłam, wysypałam piasek z butów i ruszyliśmy dalej.

Była to najprzyjemniejsza część z całej trasy.
Dopiero na tych ostatnich odcinkach zdałam sobie sprawę, że fajnie jest czasem odpuścić ;)
Zdążyłam się też przyjrzeć mapie i skręcić we właściwą ścieżkę (a nie tak jak Ada, co pewnie wkrótce przeczytacie na jej blogu :P) tym samym dochodząc szczęśliwie na metę.
Przed metą z odległości kilkunastu metrów witała nas organizatorka z mikrofonem i tłum paparazzi (zdjęcia wstawię, jak tylko dostanę!) zagrzewających do walczenia o ostatnie metry :P
Niestety ze względu na pęcherz na pięcie i bolące nogi godnie doszłam ostatni odcinek.
Po dotarciu na metę i zapisaniu trasy z Endomondo okazało się, że zamiast planowanych 15, zrobiliśmy 20km!
Po incydencie przed pierwszym punktem chciałam być przynajmniej w pierwszej 15, o 10 już nie wspominając.
To, że nie byliśmy ostatni wiedziałam na pewno, więc po obejrzeniu siebie (znalazłam tylko jednego kleszcza, na ochraniaczu na nodze, całe szczęście się nie wbił) poszłam coś zjeść i porozmawiać (spotkaliśmy m.in Hanię z Fioną, której nota bene Alex się nie spodobał :P), a Pan Spaniel po wysępieniu kilku kawałków kiełbasy chwilowo poszedł spać w klatce.
Ostatnich, zagubionych zawodników przywieźli godzinę po naszym powrocie :P


Wreszcie nastąpiła dekoracja zawodników.
W naszej kategorii (kobiety, 15km) pierwsze miejsce zajęła osoba z czasem 2,40h, co jest dla mnie szokiem i równocześnie motywacją (mojego 4,10h nawet nie ma co porównywać :D), do treningów, (bo przez lato mocno to zaniedbaliśmy) jak mięśnie przestaną mnie już boleć po zakwasach :P

Rozdawanie dyplomów było od końca, a nas nadal nie wyczytali.
Minęli 15 miejsce i dochodzą do 10.
Dokładnie nie wiem, którzy byliśmy (8, 9 albo 10, czekam na wyniki), ale grunt, że w pierwszej 10, czyli tak, jak to sobie zaplanowałam (po modyfikacji wcześniejszych planów :P).
Po przyznaniu miejsc i losowaniu nagród (zgadnijcie, kto nic nie wygrał :P) zapakowaliśmy się do samochodu (z tymi samymi towarzyszami podróży co wcześniej) i wyjechaliśmy.
Pan Spaniel ładnie przespał (chyba, bo był podejrzanie cicho...) całą drogę i na miejscu po wyskoczeniu z auta oraz w autobusie był już grzeczny.
Do domu (ja) wróciłam padnięta, bo Alex po kąpieli... chciał się jeszcze bawić piłką!
Ja nie wiem, skąd on na to bierze energię :D

Podsumowując - nie do końca jestem zadowolona :P
Gdybyśmy nie zabłądziły już na samym początku i utrzymały tempo, kto wie, może stanęłybyśmy na wymarzonym podium?
Jednocześnie gdyby nie taki obrót spraw... nie miałabym okazji samodzielnie skorzystać z mapy i pomyśleć na spokojnie.
Teraz tylko motywacja do ćwiczeń jest jeszcze większa i na wiosnę postaramy się już pojechać gdzieś dalej poza Lublin ;)

Pozdrawiamy - A&A!

piątek, 25 września 2015

Zdrowe psie ciasteczka a'la pasztetowe.

Ze względu na pogodę, brak czasu i (kochaną) Pocztę Polską wpis zaplanowany na dzisiaj nie został zrealizowany.
A miało być interesująco, bo wpis z serii, którą psiarze kochają najbardziej, czyli o naszych ostatnich zakupach :P
Za tydzień pojawi się już na 100%

Oprócz tego październik mam już zaplanowany pod względem bloga - możecie spodziewać się naszej relacji z dogtrekkingu (który już za dwa tygodnie!), oraz DIY dla posiadaczy psich klatek ;)

Tymczasem dzisiaj przypomnę post z mojego starego bloga z przepisem na zdrowe, pasztetowe ciasteczka dla psa.

Każdego psiarza czasem nachodzi ochota, aby upichcić coś dla swojego pupila.
I bardzo dobrze!

Ja osobiście już nie kupuję dla swojego psa masowo robionych przysmaków - wyjątkiem są suszonki, chociaż wczoraj skusiłam się na kuleczki z jelenia firmy O'Canis (2.79zł w Rossmannie) i jestem zadowolona - nigdy nie wiadomo, co w nich znajdziemy, a "plastelinowate" czy sztucznie kolorowe od razu mnie odrzucają.
Dość duży wpływ na to miała książka "Czarna księga karmy dla zwierząt" (jeżeli będą chętni, mogę napisać recenzję, bo książka jest warta przeczytania), którą już od jakiegoś czasu posiadam w swojej biblioteczce.


Każdy, kto przynajmniej raz w życiu chciał upiec swojemu psu ciasteczka, trafił na kilka powtarzających się w sieci przepisów.
Jednym z nich był z pewnością przepis na ciasteczka pasztetowe.
Przyznaję, sama kiedyś takie robiłam ze świadomością, co siedzi w takim pasztecie, który psy uwielbiają.
Postanowiłam zamienić kupny pasztet na zdrowszą wersję - bez soli, przypraw czy ulepszaczy i dzisiaj przeczytacie, co z tego wyszło.


Potrzebne będą
  •  wątróbka drobiowa - z 200 gramów (20 dag) powinno wyjść ok. 40 ciasteczek (to zależy, jakiej wielkości kuleczki będziemy nakładać)
  • mąka - najlepsza razowa, ja dodawałam "na oko", tak, żeby ciasto wyszło dość gęste
  • jajko - do powiązania składników
Ewentualnie możemy dodać troszkę (naprawdę niedużo!) przypraw - w moim przypadku był to majeranek.


Przed rozpoczęciem pracy nastawiamy piekarnik na 220 *C, aby zdążył się dobrze nagrzać.

Wątróbkę gotujemy (wrzucamy do wrzącej, niesolonej wody i gotujemy przez 10-15 minut) i odstawiamy do ostygnięcia.
Jeżeli ktoś nigdy wcześniej nie gotował wątróbki to radzę podczas gotowania otworzyć okno - podroby wydzielają specyficzny zapaszek ;)
Żeby wątróbka szybciej ostygła możemy przełożyć ją do miseczki i zalać lodowatą wodą.
Po ostygnięciu kroimy ją na mniejsze kawałki, aby blender szybciej sobie poradził z jej rozdrobnieniem.
Jeśli pasta wyjdzie zbyt gęsta (co jest bardzo możliwe), dolewamy wodę, w której gotowała się wątróbka.

Jeżeli chcemy uzyskać samą pastę wątróbkową, którą zamierzamy zakleić np. Konga, bądź nagrodzić psa z tubki (te z Rossmanna świetnie się do tego nadają!) to przepis możemy zakończyć w tym miejscu.


Jeśli jednak chcemy mieć ciasteczka, dodajemy mąkę, jajko + ewentualne przyprawy i mieszamy wszystko na gęstą masę.
Uwaga! Ciasto nie ma być zbite i plastyczne, powinno przyjąć luźną, klejącą formę.

Taką nieciekawie wyglądającą masę nakładamy na blachę - wcześniej wyłożoną papierem do pieczenia - najłatwiej dwiema małymi łyżeczkami (nabieramy jedną i ściągamy drugą).

Przygotowaną blachę z ciasteczkami wstawiamy do nagrzanego już piekarnika i pieczemy przez ok. 15 minut.

Po wystudzeniu możemy podać do degustacji najbardziej zainteresowanym ;)

Jedyną wadą (konkretnie tych) wątróbkowych ciasteczek jest to, że pozostawione w szczelnym naczyniu szybko pleśnieją, dlatego po upieczeniu możemy zostawić je jeszcze chwilę w piekarniku, aby się dosuszyły.
Drugą opcją jest... szybkie zjedzenie ich przez psa :P
Uwaga! Nie należy przesadzać z ilością ciastek podanych psu - wątróbka nie jest najzdrowsza, od czasu do czasu nie zaszkodzi, ale nie ma sensu podawania jej w nadmiernej ilości.
Mała blaszka raz na jakiś czas wystarczy ;)

Ot, cała filozofia - trzy podstawowe składniki, godzinka roboty (łącznie z pieczeniem) i mamy ciastka.
Koszt? Podejrzewam, że nie przekroczy 5zł, a najczęściej mąkę i jajka mamy już w domu.

W godzinę możemy też pojechać do sklepu i za 5zł kupić malutką paczuszkę ze smakołykami, w których nie do końca wiemy, co jest.
Co jest lepsze?
Wybór należy do Was!

Pozdrawiamy - A&A!